(30) Arsen Lupin (1) - Arkadiusz Niemirski, PAN SAMOCHODZIK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
ARSEN LUPIN
TOM I
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WSTĘP
Rozgrzane od lipcowego słońca kamienie zachrzęściły pod kołami samochodu.
Ciemnogranatowy rover zatrzymał się w cieniu dorodnego kasztana, jakich wiele na Polach
Mokotowskich. Stąd był dobry widok na powoli zaludniane do ostatniego miejsca puby i
można było skryć się przed słońcem. Było wczesne popołudnie i pielgrzymki spragnionych
turystów gnały tutaj, aby zaznać rozkoszy cienia, potraw z grilla i smaku piwa. Gwar i tłok nie
przeszkadzał im w rozmowie. Śmieli się i sprawiali wrażenie odprężonych.
Całkiem inaczej wyglądała twarz kierowcy rovera. Wyrzucił niedopałek przed siebie
wprawnym pstryknięciem i poprawił na nosie przeciwsłoneczne okulary. Poszedł wolno
alejką rozglądając się dookoła. Doszedłszy do pierwszego lokalu upewnił się, czy wśród
siedzących pod parasolem gości nie ma jakiegoś podejrzanego typa z niewielkim pakunkiem.
Ale nikogo takiego nie było wśród gawiedzi. Wycofał się z kubkiem zimnej coli w kierunku
samochodu. I wtedy dojrzał wjeżdżającego białego pontiaca w alejkę po drugiej stronie
zakrzewionego trawnika. Po chwili samochód zatrzymał się pod jakimś drzewem. Tak, to byli
oni! Przyjechali po “towar”. Kierowca rovera szybko wsiadł do swojego samochodu, zdjął
okulary odsłaniając swoje zimne, błękitne oczy, w których radość została zamrożona na
wieczność.
Po chwili z pontiaca wysiadł średniego wzrostu, dobrze zbudowany młody mężczyzna
z ogoloną głową. Naciągnął na połyskującą w promieniach słonecznych głowę czapkę
baseballową i ruszył w kierunku pubu. Jego towarzysz w podobnej czapce pozostał w
pontiacu, ale niestety, z tej odległości nie można było dojrzeć twarzy. Prawdopodobnie
transakcja miała się odbyć w miejscu publicznym, przy którymś ze stolików pod parasolami.
Zaraz powinien zjawić się sprzedający, a potem łysy jegomość wsiądzie z biblią do pontiaca.
To była szansa!
Kierowca rovera wyszedł z samochodu i ruszył w kierunku Alei Żwirki i Wigury.
Szedł pewnie nie oglądając się za siebie i widział przed sobą tylko szpital na Banacha. Potem
skręcił w lewo i doszedłszy do wjazdu drugiej alejki, zawrócił. W tym momencie w
mężczyźnie nastąpiła przemiana. Zataczając się szedł w kierunku białego samochodu. Udawał
pijanego, a kiedy mijał pontiaca wpadł na karoserię. I zaraz odsunęła się szyba samochodu z
wrogą i prymitywną twarzą ukrywaną pod baseballową czapką. Siedzący wewnątrz
samochodu mężczyzna zaczął złorzeczyć. Wtedy mężczyzna o błękitnych oczach otworzył
błyskawicznie drzwiczki i jednym wprawnym ruchem uderzył zaskoczonego pasażera w
twarz. To był perfekcyjnie wyprowadzony cios i tamten stracił przytomność. Już miał zamiar
wyciągnąć go z samochodu, gdy niespodziewanie w jego kierunku zaczął zbliżać się starszy
mężczyzna. Staruszek przeszedł jednak obok, nie zwracając na nic uwagi. Blondyn odetchnął
z ulgą. Złapał osiłka za kołnierz kurtki i przeciągnął po trawniku pod samo drzewo. Zdjął z
niego kurtkę i czapkę, które natychmiast założył na siebie, a zostawił tam swoją lnianą
marynarkę. Nieprzytomnego ukrył dobrze w pobliskich krzakach i wrócił do pontiaca.
Należało teraz schować się na tylnym siedzeniu i zaczekać na kierowcę. Gdy tamten wróci,
pozbawić go przytomności i zabrać “towar”. To było dziecinnie proste
A potem wszystko potoczyło się szybko. Wrócił kierowca pontiaca z pakunkiem pod
pachą. Szedł szybko. Zadowolony. Wsiadł do samochodu, podał mu “towar”, myśląc, że to
jego kumpel i zapalił silnik. I wtedy blondyn uderzył go w tył głowy. Bez słowa zabrał księgę
i opuścił samochód. Poszedł w krzaki. Tam ściągnął z siebie skórzaną kurtkę i czapkę, a
zabrał swoją lnianą marynarkę.
Po trawniku przeszedł na drugą stronę, gdzie parkował jego rover. Wsiadł do niego z
poczuciem dobrze wykonanej roboty. Przechytrzył złodziei cennej biblii i nieuczciwych
antykwariuszy.
Sięgnął po kubeczek i miał zamiar upić ciepłą już colę, gdy poczuł gaz. Z
przerażeniem zauważył we wstecznym lusterku wyłaniającą się zza jego pleców sylwetkę
osobnika z maską przeciwgazową na twarzy. Próbował się odwrócić, ale zakręciło mu się w
głowie i zebrało na wymioty.
Zanim stracił przytomność, pomyślał jeszcze o biblii, którą trzymał na kolanach.* [W
związku z coraz większą liczbą kradzieży starych druków, dokonywanych w polskich
bibliotekach, niektóre szczegóły dotyczące organizacji ochrony obiektów bibliotecznych
opisywanych w książce, funkcjonowania w nich urządzeń alarmowych i przede wszystkim
rozkładu pomieszczeń i opisów wnętrz, zostały tu celowo zmienione.]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
CHOROBA SZEFA • KOMUNIKAT IFAR, KRADZIEŻE I ARSEN
LUPIN • PAN TOMASZ JASNOWIDZEM • GOŚĆ Z NIEMIEC
•BATURA • JAKA JEST GERDA KRUGER? • JESTEŚMY ŚLEDZENI •
PODSTĘPNY SZEF • REORGANIZACJA KONIECZNA • LISTA • KIM
JEST ARSEN LUPIN? • WIZYTA W KASYNIE • PORANNA
AWANTURA • PAN TOMASZ ZŁODZIEJEM!
Pewnej listopadowej niedzieli zadzwonił do mnie szef z prośbą, abym przywiózł mu
lekarstwa.
Za niecałą godzinę byłem już w jego kawalerce na Krakowskim Przedmieściu. Pan
Tomasz nie wyglądał najlepiej. Był blady, apatyczny i nieustannie kaszlał. Z krótkiej inspekcji
w kuchni wywnioskowałem, że niewiele jadł. Pił jedynie wodę z cytryną, gdyż na stoliku
obok łóżka stał pusty dzbanek, a na zakurzonym dywanie walały się skórki. Nigdzie śladu
lekarstw. Była niedziela, a więc szef musiał się rozchorować w piątek wieczorem.
- Natychmiast wzywam lekarza - sięgnąłem po telefon.
- Nic mi nie będzie - zapewnił zachrypniętym głosem.
Nie słuchałem go, zamówiłem wizytę lekarską i zaparzyłem herbatę.
Za oknem hulał wiatr, a drobne kropelki jesiennego deszczu wystukiwały o szybę
nostalgiczną sonatę. Jesień tego roku nie miała nic wspólnego z żółtymi liśćmi
wyścielającymi opustoszałe parkowe alejki, ze smutkiem rozebranych drzew dygoczących na
wietrze, dogasającym leniwie słońcem i zastygłą w zadumie ziemią przeoranych pól. Tego
roku jesień przybrała swoje szare wdzianko i postanowiła wypłakać się za wszystkie czasy.
“Idealna aura na czytanie książek albo refleksyjne rozmyślanie przy rozpalonym
kominku” - pomyślałem. “Pod warunkiem, że jest się zdrowym”.
- Sięgnij po tę teczkę - jęknął szef wskazując ręką na półkę zawieszoną nad jego
głową. - Zanim zjawi się ten konował, zapoznaj się z treścią dokumentu.
Upiłem nieco gorącej herbaty i zacząłem czytać.
Był to komunikat Międzynarodowej Fundacji ds. Poszukiwania Dzieł Sztuki (IFAR).
Z roku na rok podwaja się liczba utraconych dóbr kultury, zaś ilość odzyskiwanych
eksponatów w proporcjonalnym kwadracie maleje. (...) Pośredniczenie w obrocie
pochodzącymi z rabunku cennymi rzeczami, obok narkotyków i handlu bronią, można
traktować jako jedno z najbardziej lukratywnych przedsięwzięć podejmowanych przez
międzynarodowe gangi.
Po krótkim wstępie zaczęły się konkrety. Wynikało z nich, że kończący się rok
obfitował w kradzieże dzieł sztuki. Przynajmniej dziesięć słynnych obrazów zginęło ze
światowych galerii. Między innymi łupem złodziei padły aż trzy dzieła Rembrandta, po
jednym Matisse’a, van Gogha oraz Picassa. Ubolewano nad zwiększającą się liczbą kradzieży.
Dotyczyło to również starodruków i rękopisów dzieł słynnych ludzi, manuskryptów oraz
pierwodruków. Nie trzeba było zbyt daleko sięgać pamięcią, aby przypomnieć sobie ostatnie
kradzieże dzieł Kopernika i Galileusza w naszym kraju.
- Tylko w tym roku złodzieje zebrali całkiem pokaźne żniwo - rzekł pan Tomasz. -
Najczęściej giną obrazy i zabytki sakralne, ale trwogą napawa mnie fakt, że coraz więcej
starodruków oraz rękopisów znika z polskich bibliotek i muzeów.
- Czy mam rozumieć, że wezwał mnie pan nic tylko ze względu na chorobę? -
zdziwiłem się.
- Otwórz pierwszą z dwóch kopert znajdujących się w teczce - nakazał. - Tę niebieską.
Wewnątrz teczki znalazłem list napisany odręcznie:
Szanowny Panie Dyrektorze Departamentu Ochrony Zabytków przy Ministerstwie
Kultury i Sztuki,
nazywam się Antoni W. i jestem dyrektorem Biblioteki Głównej Uniwersytetu
Warszawskiego. Przeprowadzona na początku tego roku inwentaryzacja w naszej
“skarbnicy” wykazała, że z magazynów, w których przechowujemy cenne księgi oraz
starodruki, zginęła biblia w języku niemieckim z 1540 roku. Pragnę nadmienić, że książki
obce stanowią prawie trzy czwarte zawartości naszego zbioru. Z pewnością czytał Pan o tej
kradzieży w prasie albo dowiedział się z ministerialnych komunikatów. Zresztą mopsie mylić,
wziąwszy pod uwagę fakt, że co chwila giną w naszym kraju cenne książki i wzmianka o
kolejnej kradzieży nikogo dziś już nie jest w stanie poruszyć. Dopiero kradzież dzieła
Kopernika może wstrząsnąć opinią publiczną i “pobudzić” policję do działania. Wracając do
kradzieży w naszej bibliotece, pragnę poinformować Pana, że złodziej zostawił na miejscu
swoją wizytówkę opatrzoną pseudonimem “Arsen Lupin”. Wizytówka była wycięta z jednej z
kartek
skradzionej księgi, a nazwisko włamywacza wykonano zwykłą pieczątką. Och, cóż za
zuchwałość! Przeprowadzone w tej sprawie przez stołeczną policję śledztwo nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]