(1990) Napoleoniada, = PDF WALDEMAR ŁYSIAK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Waldemar ŁYSIAK
NAPOLEONIADA
Księgozbiór DiGG
f
2010
Od wydawcy
Z
nakomity krytyk Stanisław Zieliński zaczął recenzję jednej Z
napoleońskich książek Waldemara Łysiaka (w „Nowych Książkach” 31 V
1978) od następującego stwierdzenia: „Historia bez Napoleona
wyglądałaby jak kogut z wyskubanym kuprem”. Jak wyglądałaby nasza
znajomość epoki napoleońskiej bez Waldemara Łysiaka? Jeśli nawet zbyt
gorącą pochwałę wygłosił pod jego adresem Szymon Kobyliński na łamach
„Polityki” (20 V 1978), że Łysiak jest „I presume, kimś na kształt nowego
Askenazego”, to przecież pozostaje bezspornym faktem, iż jest to
współcześnie „największy napoleonista polski” (Bogdan Maciejewski w
„Sztandarze Młodych” 23-27 XII 1978), „znakomity napoleonista” (Jerzy
A. Jucewicz w „Faktach” 19 VII 1980), „napoleonista przewyborny”
(Stefan Bratkowski w „Kulturze” 6 XI 1977), „jedyny człowiek w Polsce,
który wie wszystko o Napoleonie” (Jerzy Tomaszkiewicz w „Sztandarze
Młodych” 20-22 II 1981) itd.; można by te i podobne im „epitety” cytować
bez końca.
Mamy tu do czynienia ze znajomością epoki tak intymną, że budzącą
przerażenie lub... zdrowy śmiech; żarcików na ten temat nie szczędzono
„ostatniemu bonapartyście”, kpiąc tak, jak kpi się z maniaków - jedni z
sympatii, drudzy z zazdrości. Ten sam Szymon Kobyliński oświadcza na
łamach „Kuriera Polskiego” (14-16 VII 1978), że „Łysiak wie o zwycięzcy
spod Wagram więcej, niż on sam o sobie wiedział”. „Słowo Powszechne”
(10 IX 1981) atakując gwałtownie fakt, iż w telewizji zbyt często zabierają
głos na różne tematy skończeni ignoranci, postuluje „syndrom Łysiaka”
jako ogólną receptę: „Jeśli są pytania dotyczące Napoleona, to można
jednak zaprosić, jeśli nie Napoleona to Łysiaka”. Michał Radgowski,
omawiając w „Polityce” (25 IV 1981) telewizyjną „Godzinę z
Waldemarem Łysiakiem”, dodaje ciepły „uszczypek”: „Bardzo trudno
wytrzymać dziś godzinę z jednym człowiekiem, a jednak słuchałem z
zainteresowaniem. Bałem się trochę, że zaproponuje sprowadzenie
prochów Napoleona do Polski, ale się powstrzymał. Przyjemnie mieć taką
manię”. Również w „Polityce” (17 III 1984), w satyrycznej rubryczce „Coś
z życia”, można było przeczytać mini-reportaż znad Bałtyku: „Podczas
eliminacji na Miss Polonię w Szczecinie jedna z kandydatek nie wiedziała,
co to jest sadyzm, co to jest Waldemar Łysiak i co to było Napoleon.
Koniaku nie pije, czy co?”. O wiele bardziej istotne pytanie rzucił w świat
przez okienko telewizyjne nestor i gwiazdor publicystów galicyjskich
Zbigniew Święch: „Czy jest prawdą, że Bonaparte nie istniał, tylko Łysiak
go wymyślił, żeby trochę zarobić?”.
Pełne ręce roboty mają także karykaturzyści. Portrety Łysiaka
upozowanego na Cesarza lub też scenki napoleońskie z Łysiakiem
majstrowali i drukowali w prasie plastycy tej miary, co Ibis-Grotkowski,
Andrzej Kowalczyk, Karol Ferster, Jerzy Flisak czy Eryk Lipiński.
Licznych w naszym kraju miłośników epoki napoleońskiej zasmucić
musiała przed dziesięciu laty „dezercja” Łysiaka, który najpierw w kilku
wywiadach oświadczył, że spłacił już całkowicie swój dług Napoleonowi
(jeden z tych wywiadów przedrukowujemy), by następnie - zanim jeszcze
przestał udzielać wywiadów w ogóle - oznajmić, iż „Szachista” jest
kategorycznie jego ostatnią książką napoleońską, ani jednej „empirowej”
więcej już nie napisze.
Jak na razie dotrzymał słowa, nie napisał, a mimo to oddajemy w ręce
czytelników kolejną jego, nową książkę o Cesarzu i o świecie
napoleońskim, w którym Polska odgrywała tak istotną rolę. Jest to efektem
przebiegłości wydawnictwa, które przypomniało sobie, iż w ciągu
kilkunastu lat Łysiak opublikował tylko kilka „empirowych” książek, za to
aż kilkaset napoleońskich esejów, artykułów, felietonów, reportaży,
recenzji, polemik, wywiadów etc. na łamach prasy, z których ogromna
większość nigdy nie ukazała się w formie książkowej. Wystarczyło
namówić Łysiaka do wyrażenia zgody, odszukać te publikacje, dokonać
odpowiedniej selekcji i oto mamy „Napoleoniadę”, ostatnią już chyba
bonapartystowską książkę „ostatniego bonapartysty”.
Problem selekcji był kluczowy w tej inicjatywie. Gdyby chciało się
objąć książką wszystkie prasowe napoleoniana Łysiaka, zrodziłaby się
książka kilkutomowa. Selekcja musiałaby więc być - jak to mówią -
drastyczna. Ciekawostką lub, jeśli ktoś woli, osobliwością jest tu fakt, iż
nie przebiegała ona, w każdym razie nie wyłącznie, pod kątem wyboru
pozycji tylko najlepszych od strony literackiej lub tylko najciekawszych od
strony tematycznej bądź najbardziej bulwersujących od strony sensacyjnej
czy też wyłącznie najwartościowszych od strony naukowej. Jako
podstawowe założenie selekcji przyjęliśmy możliwie dużą różnorodność
gatunków i tematów, stąd aż dwanaście działów, na które podzielono
trzydzieści dziewięć wybranych kamyczków owej mozaiki. Istotną sprawą
było umieszczenie w „Napoleoniadzie” dużej liczby poloników - to także
wyznaczało kierunek selekcji. Żadna z dotychczasowych książek Łysiaka o
tematyce napoleońskiej nie zawiera tak dużego ładunku polskości.
Sądzimy, że jest to dodatkowy walor „Napoleoniady”.
Znajdzie tu czytelnik pozycje „lżejsze” i „cięższe”, a nawet zupełnie
specjalistyczne (w tym ostatnim przypadku rezygnowaliśmy z
przedrukowywania przypisów naukowych, gdyż „Napoleoniada” nie jest
przeznaczona dla hermetycznych kręgów akademickich). Znajdzie tematy
już w historiografii eksploatowane (aczkolwiek przez Łysiaka opracowane
w sposób nowatorski, wzbogacone lub korygujące zadawnione błędy) i
teksty wręcz odkrywcze, będące wypełnieniem egzystujących dotąd
„białych plam” w naszej znajomości doby napoleońskiej. Znajdzie pozycje
relaksowe i ciekawostkowe, a obok nich interpretacje burzycielskie,
wystąpienia odbrązawiające, prezentacje oparte na nowym materiale
faktograficznym i stary materiał faktograficzny ubrany w nowe wnioski.
Jedne rzeczy pisane urlopowym długopisem (Askenazy nazywał to
„wczasami historycznymi”), inne skalpelem lub nawet kastetem. O taki
właśnie, ekstremalnie różnorodny przegląd chodziło w doborze.
Ceną, jaką trzeba było za taki profil selekcji zapłacić, stała się re-
zygnacja z wielu wartościowych pozycji. Przykładem publikowany w
„Morzu”, cenny - tak od strony poznawczej, jak i naukowej - szkic o
ufortyfikowanych tratwach, mających służyć atakowi na Wyspy Brytyjskie,
zawierający wszakże nadmiar zbyt ciężkich do strawienia dla przeciętnego
czytelnika szczegółów technicznych. Zamiast niego przedrukowujemy
„Redutę Napoleona”. Inny przykład to publikacje o związkach
Bonapartego z klerem francuskim, szwajcarskim (przejście przez przełęcze
alpejskie z całą armią w roku 1800) i włoskim - ciekawsza wydała się nam
problematyka wojskowa, zwłaszcza w odniesieniu do spraw polskich.
Jeszcze inny przykład to eseje o „napoleońskich” (ochrzczonych za
Księstwa Warszawskiego napoleońskimi nazwami) ulicach Warszawy -
woleliśmy prowadzone wówczas prace remontowe na Zamku Królewskim i
w jego otoczeniu. Jeśli wybraliśmy szkic o korsarzu Bavastro - to trzeba
było zrezygnować z drukowanego w „Dookoła świata” artykułu o korsarzu
Lambrosie (tym, który zainspirował Słowackiego do napisania powieści
poetyckiej „Lambro”). Jeśli recenzja z filmu „Orzeł w klatce” - to
rezygnacja z równie krytycznej recenzji z napoleońskich filmów
Bondarczuka („Wojna i pokój”, „Waterloo”) drukowanej w „Mówią
wieki”. Jeśli ostry atak na polskich historyków-napoleonistów pod tytułem
„Korsykański chłopiec do bicia” - to wykreślenie podobnego, lecz
błahszego „klapsa” wymierzonego ich kolegom na łamach „Polityki” pt.
„Napoleon w odcinkach” itp.
Wybrane spośród kilkunastu trzy (a właściwie cztery, gdyż trzeci jest
łączony) wywiady „napoleońskie”, od których zaczynamy „Napoleoniadę”,
mają zachowane oryginalne tytuły prasowe. Podobnie jest z tytułami
większości zawartych w książce artykułów, polemik i esejów (drobne
korekty dokonane przez autora ograniczają się do zmian typu: Bonaparte
lub Cesarz zamiast Napoleon albo odwrotnie). Natomiast wszystkie tytuły
działów tematycznych lub gatunkowych pochodzą od wydawcy.
Przyjemnej lektury. „Vive Fempereur!”.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]