#1 Yrsa Sigurdardóttir - Trzeci znak, Książki, przeczytane

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Sigurdardottir YrsaTrzeci znakKsiążka dedykowana jest ukochanemu Oliemu.Specjalne podziękowania dla Haralda Schmitta,który użyczył mi swego imienia- i pozwolił mi się zabić.YrsaPrologDozorca Tryggvi rozejrzał się wokół zdziwiony. Co to jest? Poprzezhałaśliwą krzątaninę sprzątaczek z wnętrza budynku przebijał się jakiśszczególny dźwięk. Z początku cichawy, z każdą chwilą stawał się corazwyraźniejszy. Dozorca psyknął na kobiety i zaczął uważnie nasłuchiwać.Te spojrzały po sobie, zaskoczone, a dwie z nich nawet się przeżegnały.Dozorca odstawił filiżankę z kawą i wyszedł na korytarz.Przed nadejściem sprzątaczek Tryggvi rozkoszował się samotnością.Siedząc przy ekspresie, spokojnie czekał na poranną filiżankę kawy.Kobiety miały przyjść lada moment. Od trzydziestu lat pracował jakodozorca w budynku wydziału historii i przez cały ten czas obserwowałzachodzące tu kolosalne zmiany. Na początku wszystkie sprzątacz-ki były jego rodaczkami i rozumiały każde wypowiadane przez niegosłowo. A teraz musiał wydawać polecenia za pomocą gestów i najprost-szych słów. Wszystkie były bowiem imigrantkami i zanim na uczelnipojawiali się wykładowcy i studenci, Tryggvi czuł się jak w Bangkokulub Manili.Kiedy kawa była gotowa, Tryggvi podszedł z parującą filiżanką dookna pustego jeszcze budynku i rozejrzał się po tonącym w śniegudziedzińcu uniwersytetu. Było niezwykle zimno, iskrzył się biały puch.Panował absolutny bezruch. Przypomniało to Tryggviemu o zbliżającejsię rocznicy narodzin Zbawiciela i poczuł ciepło w okolicy serca. W pew-nej chwili zauważył samochód zajeżdżający na uczelniany parking. Szlagtrafił świąteczny nastrój, pomyślał sobie. Patrzył, jak kierowca wysiadaz auta, zatrzaskuje drzwi i rusza w stronę wydziału. Opuścił zasłonęi odszedł od okna.Po chwili usłyszał szczęk otwieranych przez tego mężczyznę drzwiwejściowych do budynku. Miał do czynienia z różnymi ludźmi- z profesorami, docentami, lektorami, sekretarkami i wielu innymi,ale stosunki z tym człowiekiem sprawiały Tryggviemu najwięcej kło-potów. Na imię miał Gunnar i nieustannie narzekał na pracę dozorcy.Tryggvi nienawidził tego wywyższania się i zawsze czuł się źle w jegoobecności. Na początku semestru ów profesor historii oskarżył sprzą-taczki, że ukradły mu stary maszynopis artykułu na temat Papów naIslandii. Na szczęście artykuł się odnalazł i sprawa ucichła. Od tam-tego czasu nie tylko wydawał mu się niesympatyczny. Tryggvi po pro-stu nim gardził. No bo dlaczego niby sprzątaczki z Azji miały ukraśćjakiś przeklęty artykuł na temat Papów? A same wypociny profesorazupełnie Tryggviego nie interesowały. W jego oczach był to jedynieprzeprowadzony z niskich pobudek atak na osoby, które same niemogą się bronić.Tryggvi czuł się zniesmaczony, kiedy Gunnar został dziekanem wy-działu historii. Bo też natychmiast zaczął omawiać z nim zmiany, któ-rych wprowadzenie uważał za niezbędne. Uważał na przykład, że sprzą-taczki podczas pracy nie powinny prowadzić między sobą rozmów.Tryggvi bezskutecznie starał się wyjaśnić temu zadufanemu w sobieczłowiekowi, że ich rozmowy nikomu nie przeszkadzają, ponieważw czasie gdy pracują, nikogo w budynku nie ma. Oprócz Gunnara oczy-wiście. Dlaczego ten człowiek musiał się tu zjawiać codziennie o świcie,zanim jeszcze zaczynały kursować autobusy? Przecież ludzie nie ocze-kiwali z zapartym tchem nowych wieści o Papach. Tryggvi oczywiścienie wypełnił polecenia Gunnara i nie nakazał kobietom milczeć w czasiesprzątania. Nie wiedział, jak ma im to przekazać, a poza tym nie miałna to najmniejszej ochoty. I choć nieraz trudności językowe potrafiływytrącić go z równowagi, to z czasem nauczył się doceniać radość życiatych ciężko harujących kobiet.Tego ranka nie zachowywały się inaczej niż zwykle. Weszły wszystkierazem do niewielkiej kuchni i mówiąc z wyraźnie obcym akcentem,życzyły mu miłego dnia. Jak zwykle nie obyło się bez chichotów. I jakzwykle Tryggvi nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zdjęły z siebie barwneokrycia, a on stał z boku i obserwował je. Najzwyklejszy dzień, któryteraz zdawał się przybierać niespodziewany obrót.Tryggvi przecisnął się przez grupkę kobiet w kierunku drzwi prowa-dzących na korytarz. Słyszał, jak dźwięk z jęku przeistacza się w krzyk.Nie potrafił określić, czy wydaje go mężczyzna, czy kobieta, nie był teżpewien, czy w ogóle wydaje go człowiek. Mogłożby jakieś zwierzę wejśćdo budynku i zrobić sobie krzywdę? Ale nie było mu dane zastanawiaćsię nad tym, bo nagle rozległ się przeraźliwy huk, jakby coś się zwaliłona ziemię i rozpadło na kawałki. Na korytarzu Tryggvi przyspieszyłkroku. Dźwięk zdawał się dochodzić z pierwszego piętra, błyskawiczniewięc skręcił na schody i przeskakiwał po trzy stopnie. Wszystkie kobietypobiegły za nim i jak on zaczęły pohukiwać.Nie było wątpliwości, że krzyk dochodził z części administracyjnejwydziału historii. Tryggvi zaczął biec, a kobiety podążały krok w krokza nim. Pchnął drzwi przeciwpożarowe prowadzące na korytarz, wzdłużktórego mieściły się gabinety, i stanął jak wryty, a kobiety wpadły naniego jedna za drugą. Znieruchomiały dozorca patrzył przed siebie.To nie wywrócona biblioteczka ani też dziekan wydziału raczkującywśród stosu książek na podłodze korytarza sprawiły, że Tryggvi stałniczym zahipnotyzowany. Przed nim leżały zwłoki wystające do połowyz niewielkiego pomieszczenia z drukarkami. Tryggvi czuł, jak żołądekpodchodzi mu do gardła. Na rany Chrystusa, co to za kłębki wełny manieboszczyk na oczach? Czy na klatce piersiowej ktoś mu coś naryso-wał? I język - co się z nim stało? Kobiety przez ramię spoglądały Tryg-gviemu w twarz, czuł, jak łapią go za koszulę. Bezskutecznie próbowałsię uwolnić. Dziekan wyciągał ku niemu ręce, błagając o pomoc. Naj-wyraźniej ze strachu postradał zmysły. Twarz miał popielatą, jednąręką trzymał się za serce. W końcu zwalił się na bok. Tryggvi oparł siępokusie, by uciec, zabierając ze sobą kobiety, i zrobił jeden krok doprzodu. Sprzątaczki jeszcze gwałtowniej usiłowały go powstrzymać, aleim się wyrwał. Zbliżył się do Gunnara, który, jak się zdawało, chciałmu coś powiedzieć.Nie był w stanie zrozumieć bełkotu wydobywającego się z ust Gun-nara. Dotarło jednak do niego, że zwłoki - to musiały być zwłoki, bożaden żywy człowiek tak nie wyglądał - wypadły na dziekana, kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl