(Córy Życia 06) - Drogi przez morze - May Grethe Lerum, Henrieta 3, Córy życia (Całość)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May Grethe Lerum
DROGI
PRZEZ MORZE
ROZDZIAŁ I
List dotarł do nich niczym posłaniec z zaświa­
tów wieczorem w dniu świętego Kolbjorna roku
pańskiego 1689.
Randar przysiadł akurat na okrągłym kamieniu
ponad zagrodą. Patrzył na fiord, lecz nie dostrzegał
piękna krajobrazu.
Nastał czas kwitnienia, od czeremchy rosnącej
za jego plecami unosił się aromat wprawiający go
w stan bliski odurzenia. Randar trwał nieruchomo
zgięty wpół, zapadnięty w sobie jak starzec. W czar­
nych włosach pojawiło się więcej siwych pasm,
kontrast był tak wielki jak w grzywie fiordynga,
norweskiego konika.
Oczy lśniły mu jak u dziecka, które lada moment
wybuchnie płaczem. Ale dawno nie widziano, by
Randar Meisterplass uronił choćby jedną łzę.
Długi czas upłynął, odkąd odebrano mu Marię.
Wkrótce miną dwa lata.
Dni łatwo dawały się policzyć, nie potrzebował
ich zaznaczać, rzezając kreski w drewnie.
Wystarczyło obserwować, jak rośnie mała
córeczka, urodzona zaledwie na kilka dni przed
tym, gdy przyszli po jej matkę.
5
Mario, Mario...
Jak mogli oderwać cię ode mnie, oskarżyć o stra­
szne czyny? Potworny spisek, demonstracja siły ze
strony tego niezaspokojonego księdza z Lyster.
Pożądał Marii.
Gdy go odrzuciła, wykorzystał wszelkie dostępne
mu sposoby i powiązania, by jak pospolitej ladacz­
nicy odebrać dach nad głową i ziemię. To jednak mu
nie wystarczyło. Jeszcze raz pozbawił ją domu, rzu­
cił do stóp inkwizytorom i sędziom. Czarownica,
wiedźma.
Randar nie bardzo już wiedział, czy winien jest
wdzięczność chorowitej pastorowej, która w koń­
cu odważyła się zaprotestować przeciwko intry­
gom swego męża i uratowała Marię od śmierci na
stosie. Świętej pamięci Cecilia odnalazła wreszcie
spokój, oddając życie w połogu.
Ale ja widać żyję dalej, myślał Randar ze zdzi­
wieniem, nie odczuwając przy tym żadnej radości.
Coraz częściej nachodziło go pragnienie, by zasnąć
raz na zawsze i w długim śnie spotkać ukochaną.
Nie miał nawet pewności, czy Maria jeszcze cho­
dzi po tej ziemi. Jedyne, czego się dowiedział po
długiej zimie, którą spędziła w bergeńskiej twier­
dzy, to że zesłano ją na Północ. Do obozu rybac­
kiego, gdzie więziono dziwki i złodziejki, wyklęte
kobiety z najgorszych dzielnic miasta, i podejrzane
o zabójstwo, których winy nie udało się w pełni
udowodnić.
Takie, których chciano się pozbyć na zawsze.
Z rybackich obozów pracy żadna nie wracała do
domu. Randar, kiedy jeszcze sprawował funkcję ka-
6
ta, nie raz widział kobiety wybuchające histerycz­
nym płaczem na wieść, że karę śmierci zamieniono
im na zesłanie do obozu. Po stokroć wolały zam­
knięcie w domu poprawczym, a nawet w zimnym
lochu twierdzy w Bergen czy w piwnicy zagrody
lensmana.
I w takie właśnie miejsce zesłano Marię.
Nie mijał ani jeden wieczór, by Randar nie wpa­
trywał się w gwiazdy na niebie i stale zmieniający
się księżyc. Czy mogły mu powiedzieć, że i ona
w tej właśnie chwili ogląda to samo? Czy jej oczy
jaśniały dawnym żywym błękitem, czy też zgasły
jak Gwiazda Polarna o świcie?
Jedyną pociechą było mu dziecko, lecz córeczka,
wystraszona melancholią ojca, uciekała od smutku.
Miała wszak Gjertrud, wierną Gjertrud. Gjertrud,
która potrafiła poświęcić cały dzień na przygoto­
wanie posiłku, byle tylko sprawić Randarowi przy­
jemność. Biedaczka, gotowa się zamęczyć. I tak
rzadko mogła w podzięce spodziewać się uśmiechu.
Randar wiedział, jak bardzo jej na tym zależy.
Zależało jej także na czymś więcej, lecz była zbyt
delikatna, by umizgać się do pogrążonego w żało­
bie mężczyzny. Wciąż pozostawał wszak mężem jej
jedynej przyjaciółki. Gjertrud zawdzięczała Marii
życie, miała więc zarzucać sieci na jej małżonka,
podczas gdy Maria cierpiała w niewoli?
Nie, na coś podobnego Gjertrud nigdy by się nie
poważyła. Wystarczało jej, że zastąpiła Marię dziec­
ku, zajmowała się nim z czułością, na jaką tylko
może liczyć niemowlę. Czesała lśniące, czarne wło­
ski, świadczące o udziale Randara w spłodzeniu te-
7
go malutkiego człowieka, odpowiadała na mądre
spojrzenie niebieskich oczu, jakie dorosłemu może
posłać tylko noworodek.
Randar nazywał córeczkę po prostu Maryjką,
małą Marją, a kiedy nadszedł dzień chrztu, sam za­
niósł dziecko do kościoła i na chłodne pytanie pa­
stora odparł mocnym, zdecydowanym tonem:
Marja Meisterplass.
W sierpniu miała skończyć dwa lata.
I nawet przez mgłę nie pamiętała matki.
Randar wieczorami często siadywał na kamieniu,
zapatrzony w szlak wiodący środkiem fiordu. Nie­
kiedy przed jego oczyma przesuwały się małe łodzie
wiosłowe, wiozące do Sogndalsfjaeren ludzi i ładu­
nek. Zdarzało się, że czasem na gładkich wodach za­
toki w czerwcowym upale kołysały się większe stat­
ki. Randar szczerze pragnął, by wreszcie wychynął
zza cypla znajomy czarny fjerding. Ole-Miedziak, je­
go jedyny przyjaciel. Jedyny człowiek, do którego
mógł się zwrócić w owym mrocznym okresie, kiedy
to wiódł życie wyklętego, nieczystego. Był katem. Ale
ten czas już minął, i to także zawdzięczał Marii. Każ­
da odrobina szczęścia, jakiej zaznał w życiu to jej za­
sługa. Był zaledwie chłopaczkiem, podążającym śla­
dem przybranego ojca, gdy przybyła do nich Liv
z tłumoczkiem, który nazywała Marią, przy piersi...
Całe życie, uświadomił sobie zdumiony Randar.
Całe życie powitań i rozstań, kolejnych powitań
i kolejnych rozstań... Jakże mocno pragnął uwie­
rzyć, że tamto pożegnanie nie było ostatnie!
Fiordem płynął jakiś statek.
Nie był to fjerding Olego, na pewno.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl