(Imprimatur 03) - Veritas - Rita Monaldi & Francesco Sorti, książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rita Monaldi
Francesco Sorti
Secretum
Od Autorów
Wszelkie odniesienia do miejsc, osób i faktów - choć mogą wydać się
dziwne - NIE są wytworem naszej fantazji i zostały zaczerpnięte ze źró-
deł z epoki. Jeśli łaskawy Czytelnik wątpi w prawdziwość tego, co
czyta, proszony jest o zapoznanie się z materiałami źródłowymi i
bibliografią dołączoną na końcu książki, gdzie znajdzie
udokumentowane wyjaśnienia. Przeszukiwanie archiwów jest
pasjonującym zajęciem, można bowiem natrafić na prawdziwe
osobliwości Historii. Gdyby nie były prawdziwe, należałoby je uznać
za niewiarygodne.
„Już nie między Trojany i Greki bój srogi,
Lecz się Greki na same porywają bogi".
Homer,
Iliada,
księga V, wiersze 381-382,
przeł. Franciszek Ksawery Dmochowski
„Zeus pokolenie też inne - spiżowych ludzi - na świecie
Stworzył z jesionu, gwałtowne i silne, srebrnemu już
przecie W niczym nierówne; bo ono jedynie w krwawe
wyprawy, Wojnę i przemoc wierzyło, ze zboża nie jedząc
potrawy".
Hezjod,
Prace i dnie,
wiersze 143-146,
przeł. Wiktor Steffen
Wstęp
W dużej sali połyskują w blasku świec brązowe okucia sprzętów i wo-
luty. Opat Melani każe na siebie czekać, po raz pierwszy od ponad trzy-
dziestu lat, odkąd się znamy.
Do tej pory zawsze przybywał przed czasem, czekał więc na mnie,
przytupując nogą na znak zniecierpliwienia. Tym razem to ja wpatruję
się w drzwi, których surowy, monumentalny próg przekroczyłem ponad
pół godziny temu. Na próżno wsłuchuję się w wycie wiatru pędzącego
tumany śniegu i skrzypienie otwartych drzwi, nie słychać ani turkotu
czarnego powozu, ani parskania koni w ozdobnej uprzęży. U stóp
schodów, rozjaśnionych światłem pochodni, czterej starzy lokaje,
owinięci płaszczami przyprószonymi śniegiem, wyglądają swojego
pana, aby po raz ostatni otworzyć przed nim drzwiczki i pomóc mu
wysiąść.
Czekając na opata, rozglądam się po sali. Wokół mnie mnóstwo deko-
racji. Z arkad zwieszają się chorągwie z wyszytymi złotą nicią napisami,
ściany pokrywają brokatowe tkaniny, honorową galerię tworzą
nakrapia-ne srebrnymi kroplami woale. Drogę do platformy pod
baldachimem przypominającej ściętą piramidę z sześcioma lub
siedmioma stopniami, otoczoną potrójnym rzędem kandelabrów,
wyznaczają kolumny, łuki i filary ze sztucznego marmuru. Na platformie
dwie skrzydlate istoty ze srebra, klęczące na jednym kolanie, z
rozłożonymi ramionami zwróconymi ku niebu, zdają się na coś
czekać.
Cztery ściany baldachimu zdobią pędy mirtu i bluszczu. Na każdej
z nich widnieje herb szlacheckiego weneckiego rodu, z przedstawieniem
świnki na zielonym tle, utworzony ze świeżych kwiatów,
sprowadzonych zapewne prosto ze szklarni w Wersalu. W rogach płoną
pochodnie, zatknięte na wysokich, srebrnych trójnogach, z takim samym
herbem.
Na przekór okazałości
castrum*,
katafalku, i przepychu dekoracji
Patrz:
Objaśnienia fragmentów łacińskich
na końcu książki (przyp. red.).
9
wokół mnie jest niewiele osób. Oprócz muzyków (którzy zajęli już miej-
sca i wyjęli instrumenty z futerałów) i lokajów (ze świeżo ogolonymi
twarzami, stojącymi sztywno niczym posągi, dzierżąc w dłoniach po-
chodnie) w czarno-czerwonych, złocistych liberiach, dostrzegam jedynie
zubożałych arystokratów o zawistnym spojrzeniu oraz robotników, słu-
żących i plotkarki, którzy pomimo późnej pory i mrozu spoglądają do-
koła z zachwytem, oczekując konduktu.
Kiedy tak na to patrzę, ożywają wspomnienia. Choć na zewnątrz,
tuż za progiem, panuje mroźna, paryska noc, po opustoszałym,
zasypanym śniegiem placu Zwycięstwa hula tramontana, lodowaty
wiatr z północy, i owiewa konny posąg króla, ja wracam myślą do
łagodnych zboczy siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta, szczytu
Janikulum i upalnego lata sprzed wielu, wielu lat, kiedy w otoczeniu
innej arystokracji, na tle lekkiej architektury z kartonu, w towarzystwie
muzyków szykujących się do innego wydarzenia i lokajów
rozświetlających pochodniami inną scenerię, obserwowałem przyjazd
pewnej karety do willi Spada.
Jakże dziwne bywają koleje losu! Wówczas nie zdawałem sobie spra-
wy, że w tej karecie znajduje się opat Melani, którego nie widziałem od
siedemnastu lat. Teraz natomiast mam pewność, że za chwilę
przybędzie, choć nie widzę jeszcze jego powozu.
Ocknąłem się z zamyślenia, gdy potrącił mnie niechcący jeden z mu-
zyków schodzący ze sceny. Spojrzałem w górę na napis
Obseąuio erga
Regem,
wyszyty złotymi literami na chorągwi z czarnego aksamitu ze
srebrnymi frędzlami, zdobiącej wysoką kolumnę ze sztucznego
porfiru, w prostym stylu, wznoszącą się na wprost mnie. Po przeciwnej
stronie dostrzegam drugą, podobną kolumnę, ale napis jest zbyt daleko,
abym mógł go odczytać.
W ciągu całego mojego życia tylko raz uczestniczyłem w podobnej
uroczystości. Wtedy także była zimna noc i padał śnieg, a może deszcz,
dokładnie nie pamiętam. Z pewnością zimno, deszcz i ciemność wy-
pełniały moją duszę.
Wówczas kto inny spoczywał w trumnie. W skrzyni z czarnych desek
znalazł się na skutek oszustwa, zdrady i podłości. Wcześniej go otruto,
poraniono, zniszczono. Krew sączyła się spod powiek, mózg wypływał
nosem. Teraz był to tylko strzęp zgniłego mięsa.
Zabójcy śmiali się w kułak.
10
[ Pobierz całość w formacie PDF ]