Śmierć przychodzi nocą, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), HELENE TURSTEN

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tursten Helene
Śmierć przychodzi nocą
Z języka szwedzkiego przełożyła Danuta Wencel
Tytuł oryginału Nattrond
Wydanie I, kwiecień 2010
Wydawca: Videograf II Sp. z o.o.
Copyright © 1999 by Helenę Tursten i Copyright for the Polish edition by Videograf II Sp. z
o.o., Chorzów 2010
Prolog
- To na pewno była ta pielęgniarka z fotografii?
Komisarz Sven Andersson sceptycznie spoglądał na chudą kobietę siedzącą za biurkiem.
Zacisnęła usta, kuląc się w swoim grubym swetrze.
- Tak!
Ciężko westchnął i wyszedł na korytarz. W palcach trzymał pożółkłą, niegdyś czarno-białą
fotografię. Zwalniał przy kolejnych oknach. Wreszcie się zatrzymał. Porównał odbitkę z
widokiem zza szyby. Tego ponurego lutowego poranka wszystkie kontury były zamazane, ale
nie miał wątpliwości, że zdjęcie zrobiono właśnie z tego miejsca. W lewym rogu, obok trzech
osób, można było dostrzec młodą brzózkę. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył potężną koronę
drzewa. Wolno wrócił do sekretariatu. Stanął w drzwiach i chrząknął zażenowany.
- Hmm!... Chyba siostra rozumie moje wątpliwości? Szara, niemal przezroczysta twarz
zwróciła się w jego
stronę.
- Jestem pewna, że to była ona.
- Ale, do... Przecież kobieta na zdjęciu nie żyje od pięćdziesięciu lat!
- Wiem, ale to była ona.
Rozdział 1
Kiedy zgasło światło, pełniąca nocny dyżur pielęgniarka Siv Persson wybiegła na korytarz.
Przez wysokie okna wpadał blask ulicznych latarni. Wydawało się, że prąd wyłączono tylko
w szpitalu. Kobieta nagle się zatrzymała.
- Moja latarka.
Po omacku wróciła do tonącej w mroku dyżurki pielęgniarek i usiadła przy biurku. Nagle
ciszę przeszył przeraźliwy dźwięk. Drgnęła wystraszona. Alarm na OIOM-ie! Zamknięte
podwójne drzwi na końcu korytarza, które dzieliły oddział intensywnej terapii od
pooperacyjnego, wyciszały go nieco, ale mimo to wycie przedzierało się przez ciszę.
Odruchowo zlustrowała wzrokiem korytarz. Krzyknęła. Po drugiej stronie szklanych drzwi
mignął jakiś cień.
- To tylko ja!
Doktor biegł na salę. Ruszyła za nim, wbijając wzrok w biały fartuch, który wskazywał jej
drogę. Przenikliwy dzwonek nie chciał ucichnąć.
- Wyłącz to, Mariannę! - krzyknął lekarz. Żadnej reakcji.
- Siv! Załatw jakieś światło!
Świdrujący pisk niemal zagłuszał głos pielęgniarki.
- Zostawiłam latarkę, kiedy pomagałam Mariannę przy Petersenie. Powinna tu gdzieś leżeć...
- Znajdź ją, szybko!
Potykając się, ruszyła w stronę drzwi. Po kilku sekundach rozpaczliwego szukania wyczuła
charakterystyczny kształt. Wzięła ciężką torbę z zestawem reanimacyjnym i pobiegła w
stronę lekarza.
- Jesteś?... Jesteś tu?
Podskoczyła, gdy poczuła dotyk na ramieniu.
- Po co nam sprzęt reanimacyjny, kiedy nic nie widać?
- Laryngoskop jest naładowany. Wyjmij go i zaświeć! Nerwowo otworzył walizkę i po
omacku zaczął szukać
wziernika, który zwykle był używany przy intubowaniu pacjentów. Rozłożył go gwałtownie.
Skierował słaby promień na mężczyznę w łóżku. Siv podeszła do respiratora i wyłączyła
syrenę. Zapadła głucha cisza. Doktor nachylił się nad leżącym.
- Zatrzymanie akcji serca! Gdzie Mariannę? Nałożył pacjentowi maskę. - Pilnuj oddechu, ja
będę robił masaż - nie wiadomo dlaczego zaczął szeptać.
Pielęgniarka próbowała wpompować powietrze do nieruchomych płuc. Lekarz rytmicznie
ugniatał mostek umięśnionymi dłońmi. Nie zamienili ani słowa. Mimo zastrzyku adrenaliny
nie udało się przywrócić pacjenta do życia. W końcu się poddali.
- A niech to diabli! Gdzie Mariannę? Dlaczego nie włączył się agregat? - krzyczał.
Podniósł laryngoskop i zaświecił w stronę wejścia. Siv, trzymając obie ręce na wysokości
bioder, zaczęła ostrożnie przesuwać się w stronę stolika do badań. Gdy natrafiła na jego
zewnętrzny róg, zaczęła wyczuwać dłońmi kolejne instrumenty. W końcu trafiła na uchwyt
latarki. Światło padło prosto na twarz lekarza. Zasłonił twarz dłońmi, przeklinając po cichu.
- Przepraszam! Nie wiedziałam, gdzie stoisz.
- W porządku. Poświeć dookoła i sprawdź, czy Mariannę nie leży gdzieś na podłodze.
Musiała chyba zemdleć.
Pielęgniarki z OIOM-u nie było. Lekarz podniósł słuchawkę telefonu.
- Nie działa. Całkiem głuchy. Po krótkim namyśle dodał:
- Moja komórka jest na górze. Wezmę latarkę i pójdę zadzwonić po pomoc. Potem poszukam
Mariannę. Kiedy ją widziałaś?
- O dwudziestej trzeciej, gdy byłyśmy u Petersena.
- Musiała wyjść tylnymi drzwiami. Idę przez blok operacyjny. Tak będzie najszybciej.
Zaświecił w stronę wyjścia na klatkę schodową i do windy. Piętro niżej, na parterze, była
przychodnia i oddział rehabilitacji. W piwnicy umieszczono rentgen, szatnię dla personelu i
pomieszczenie, w którym przechowywano niepotrzebny sprzęt. Budynek trzeba było
przeszukać, a jedyną osobą, która w tej chwili mogła to zrobić, był ordynator oddziału
chirurgii i dyrektor szpitala Lówanderska, Sver-ker Lówander.
Pielęgniarka nie chciała zostać sama w ciemnym pokoju. Na drżących nogach wolno ruszyła
w stronę wyjścia. Zanim weszła do dyżurki pielęgniarek, instynktownie spojrzała przez
szklane drzwi na oddział. Delikatny blask padający z latarni wzmacniała poświata księżyca.
Duże okna wpuszczały zimne światło. W półmroku korytarza Siv dostrzegła plecy
oddalającej się kobiety. Nieznajoma szła w kierunku schodów. Jej długą ciemną suknię
rozjaśniał biały kołnierzyk. Na upiętych włosach widać było biały sztywny czepek.
Rozdział 2
Sverker Lówander zatrzymał się i oświetlił schody. Niczego nie zauważył. Wbiegł na
najwyższe piętro, do bloku operacyjnego. Wszystko było na swoim miejscu. Po lewej stronie,
przy wejściu do magazynu, stały dwie pary noszy. Obok schodów znajdował się szyb windy.
Zbliżył się do niego, poświecił przez małe okienko w drzwiach i stwierdził, że winda nie stoi
na tym piętrze. Obrócił się i skierował światło latarki na drzwi, które prowadziły do sal
operacyjnych. Minęła chwila, zanim znalazł właściwy klucz. Wszedł. W korytarzu
prowadzącym do bloku operacyjnego panowała grobowa cisza. Zapach środków
dezynfekcyjnych wdzierał się do nosa. Doktor zajrzał do dwóch przedsionków sal
operacyjnych. Tu również wszystko wyglądało jak zwykle. Przeszedł przez korytarz bloku
operacyjnego, otworzył drzwi znajdujące się na drugim końcu i wszedł na mniejszą klatkę
schodową. Zatrzymał się i oświetlił szyb drugiej windy. Gdy skierował światło latarki w dół,
dostrzegł dach windy.
Po przeciwnej stronie klatki schodowej znajdowały się pomieszczenia administracji.
Potrząsnął klamką u drzwi gabinetu siostry przełożonej, sekretarki i swojego biura. Wszystkie
były zamknięte. Ostatnie prowadziły do małego mieszkania
przeznaczonego dla lekarza, który na wszelki wypadek musiał być do dyspozycji. Wbiegł do
środka. Z portfela wyjął telefon komórkowy. Lekko drżącymi palcami wybrał numer 112.
Dyżurny obiecał jak najszybciej wysłać samochód policyjny i powiadomić pogotowie
energetyczne. Sverker zaczął nerwowo wertować leżącą na biurku książkę telefoniczną.
Trzymając latarkę w zębach, przebiegł wzrokiem po wszystkich Bengtsso-nach w Góteborgu.
W końcu udało mu się znaleźć dozorcę, Folke Bengtssona, który mieszkał przy ulicy
Solrosgatan 45.
Trochę czasu zabrało mu wyjaśnienie sytuacji zaspanej pani Bengtsson, a gdy już skłonił ją
do przekazania słuchawki mężowi, całą historię powtórzył od początku. Folke obiecał zjawić
się natychmiast.
Dopiero gdy Lówander wyłączył telefon, zauważył, że jest zlany potem. Zanim wyszedł na
korytarz, zrobił kilka głębokich wdechów. Zbiegł po schodach i zatrzymał się przed
oddziałem pooperacyjnym. Ostrożnie zajrzał na pogrążoną w ciemnościach salę.
Siostra Siv siedziała na podłodze i głośno pochlipywała. Huśtała się w tę i z powrotem,
obejmując ramionami kolana. Na widok doktora zaczęła głośno zawodzić.
- Ona... To była ona! Widziałam ją!
- Kogo? - spytał dość opryskliwie.
- Zjawę! Siostrę Teklę!
Sverker Lówander patrzył na kołyszącą się pielęgniarkę. Po policzkach ciekły jej łzy. Przez
chwilę stał nieruchomo.
- Weź latarkę i idź do recepcji. Przyjdę tam z policją i wszystko wyjaśnimy.
Postawił roztrzęsioną kobietę na nogi, do prawej ręki włożył jej latarkę i podprowadził do
recepcji. Lata posłuszeństwa wobec lekarzy nie pozwoliły jej na choćby słowo protestu.
Machinalnie poddała się jego poleceniom, jednak widać było, że jest przerażona. Szła
sztywno jak nakręcana lalka, a gdy siadła za biurkiem, bezmyślny wzrok utkwiła w
przeciwległej ścianie.
Lówander, nie zwracając już więcej na nią uwagi, pobiegł na parter. Korytarz oświetlało
światło księżyca, jednak wejściowy hol tonął w ciemnościach. Nagle poczuł przeszywający
chłód. Miał wrażenie, że jest obserwowany. Ktoś stał między kolumnami. Zacisnął dłoń na
klamce. O mało nie krzyknął z radości, kiedy uporał się z zamkiem i drzwi się otwarły. Zimne
nocne powietrze owionęło jego spocone czoło. Ponownie głęboko odetchnął.
- Przeszukałem całe piętro. Po Mariannę ani śladu. Szukałem też na półpiętrze, oddziale
pooperacyjnym i OIOM-ie. Musi być gdzieś na parterze albo w piwnicy. O ile nie wyszła do
parku - doktor Lówander szybko wyrzucał z siebie słowa w stronę przybyłych policjantów.
Miał nadzieję, że przybyli na miejsce funkcjonariusze wreszcie znajdą Mariannę Svard.
Bengtsson wziął latarkę i pobiegł do piwnicy, sprawdzić, co się stało z rezerwowym
agregatem. Stróże prawa przywieźli z sobą silny reflektor. Najstarszy z nich przedstawił się
jako inspektor policji Kent Karlsson. Snopem światła oświetlał ściany. Doktorowi spadł
kamień z serca, gdy stwierdził, że między filarami nikt się nie czai.
- Jeśli dostaniemy klucze, obejdę z Jonssonem to piętro i...
- Rany boskie! Na pomoc! To ona! - niespodziewany wrzask z podziemi przerwał wywody
inspektora.
Słyszeli, jak Bengtsson potyka się, biegnąc po schodach.
- To siostra Mariannę! - krzyczał, próbując utrzymać równowagę, machając rękami i przy
okazji oślepiając ich swoją latarką.
- Gdzie? - spytał ostro ordynator.
- Na dole... Wygląda... Przypuszczam... że... nie żyje - ostatnie słowa dozorca wypowiedział
już bardzo cicho.
Leżała na agregacie. Stojący w drzwiach mężczyźni widzieli tylko jej uda i pośladki. Głowa i
ręce zwisały po dru
giej stronie. Jedna stopa była bosa. Doktor ostrożnie wszedł w głąb pomieszczenia. Pochylił
się nad ciałem, szukając pulsu. Poczuł tylko śmiertelny chłód. Długi, gruby, czarny warkocz
opadł na podłogę. Wokół szyi widać było fioletowy ślad.
- Nie żyje - wyszeptał zmartwiałym głosem. Inspektor Karlsson przejął komendę.
- Proszę opuścić pomieszczenie. Niczego nie dotykać. Sprowadzę posiłki.
Doktor Lówander dołączył do pozostałych.
- Musimy iść do siostry Siv. Jest sama na oddziale - powiedział.
Inspektor Karlsson spojrzał na niego zdziwiony.
- Nocny dyżur to dla pielęgniarki chyba nic strasznego?
- Tak, ale dzisiejszy był dla niej wyjątkowo trudny.
- A to niby dlaczego? - dociekał inspektor. Doktor Lówander stanął.
- Twierdzi, że widziała zjawę - powiedział, wykrzywiając usta. Miał nadzieję, że policja nie
będzie zainteresowana wyobraźnią siostry Siv.
Zwrócił się szybko w stronę Bengtssona.
- Możesz iść ze mną?
Wyjął mu z ręki reflektorek i ruszył w stronę schodów. Folke Bengtsson szedł krok w krok za
nim.
Komisarz kryminalny Sven Andersson i inspektor kryminalny Irenę Huss pojawili się w
szpitalu już przed siódmą rano. Wysiedli z niebieskiego volvo, które zaparkowali przed
głównym wejściem. Zatrzymali się na chwilę, zachwyceni imponującą architekturą. Szpital
zbudowano z czerwonej cegły. Ozdobna brama i monumentalne, półkoliste schody robiły
ogromne wrażenie. Drzwi i okna zdobiły bogate sztukaterie. Po obu stronach wejścia
ustawiono marmurowe posągi.
Inspektor kryminalny Fredrik Stridh siedział w holu i coś notował.
- Witam, dzień dobry! - powiedział komisarz Andersson.
- Dzień dobry! - poderwał się Stridh składając raport. - Patrol był na miejscu po pierwszej w
nocy. Gdy dotarłem tu około wpół do czwartej, technicy już kończyli pracę. Malm z sekcji
technicznej twierdzi, że dziewczyna została uduszona.
Komisarz pokręcił głową.
- Dlaczego dopiero o wpół do czwartej?
- Musiałem pojechać w stronę Hammarskullen i obejrzeć chłopaka, który przed północą
wypadł z ósmego piętra. W mieszkaniu była jakaś impreza. Albo go wyrzucili, albo
wyskoczył. Zobaczymy, co powie lekarz sądowy. A propos, właśnie się zjawił.
W uliczkę wjechał na sygnale biały ford escort i zaparkował za samochodem komisarza.
Drzwi od strony kierowcy się otworzyły i policjanci dojrzeli nad dachem samochodu
czerwone jak ogień włosy.
- Yvonne Stridner! - jęknął komisarz Andersson.
Irenę zdenerwowała się, słysząc dobrze jej znany, zniecierpliwiony ton w głosie szefa. Miała
jednak nadzieję, że opanuje on swoją niechęć do pani profesor patologii i uda się im szybko
zdobyć od niej potrzebne informacje.
- Dzień dobry! A, to ty, Andersson z sekcji przestępstw. Komisarz wymamrotał coś, co od
biedy mogło ujść za
powitanie.
- Gdzie leży ciało? - spytała bez zbędnych ceregieli. Fredrik Stridh sprowadził ich do
piwnicy.
- Ofiara to dwudziestoośmioletnia pielęgniarka Mariannę Svard. Wzrostu średniego, szczupłej
budowy ciała. Leżała na brzuchu na silniku... ech... na szpitalnym agregacie prądotwórczym.
Ubranie kompletne, brakuje jednego buta. Najprawdopodobniej nie żyje od sześciu godzin.
Być może dłużej, na co wskazują plamy opadowe. W pomieszczeniu, według termometru
wiszącego na ścianie, jest dziewiętnaście stopni - Yvonne Stridner zakończyła nagrywanie i
wyłączyła dyktafon. Pochyliła się nad zwłokami.
Technik policji Svante Malm usunął się z drogi. Komisarz Andersson wywołał swoich dwóch
inspektorów na korytarz.
- Malm jest potrzebny, ale Stridner zawadza - syknął wściekły. Dowiedziałeś się czegoś? -
zwrócił się w stronę Fredrika Stridha.
Ten wyjął z kieszeni swój notes, poślinił kciuk i zaczął przewracać kartki.
- Telefon do centrum alarmowego był trzynaście minut przed pierwszą w nocy. Doktor
Sverker Lówander dzwonił ze swojej komórki i informował o przerwie w dopływie prądu do
szpitala Lówanderska. Wysiadł im też agregat. Równocześnie doktor zgłosił zaginięcie
pielęgniarki. Patrol dotarł do szpitala o godzinie pierwszej dziesięć. Lówander czekał na nich
przy wejściu. O tej samej godzinie zjawił się dozorca szpitala Folke Bengtsson. Doktor
poprosił go, aby sprawdził, dlaczego nie ma prądu. To właśnie on znalazł pielęgniarkę - w
tym miejscu Fredrik odetchnął.
Komisarz popatrzył z powątpiewaniem.
- Co się stało z prądem? Teraz działa normalnie. Stridh machnął ręką w stronę świetlówki na
suficie.
- To Bengtsson wykrył przyczynę. Wyłączony był główny bezpiecznik. Wystarczyło go tylko
wcisnąć.
- A co z agregatem?
- Ktoś odciął kable. Nie było szans, aby się uruchomił. Andersson zmarszczył czoło.
- Jeszcze coś? - spytał.
- W windzie znalazłem but ofiary. Markowy sandał Scholla.
- Co wiesz o ofierze?
- Doktor Lówander rozpoznał w niej Mariannę Svard, pielęgniarkę, która tej nocy pełniła
dyżur w szpitalu.
- Rozmawiałeś z nim?
- Tak. Musiał zostać na noc w szpitalu, ponieważ jeden z pacjentów leżał pod respiratorem.
Staruszek był ope
rowany tego dnia. Gdy brakło prądu, maszyna się wyłączyła i mężczyzna zmarł.
Komisarz głośno westchnął.
- Jeszcze jedna ofiara.
Inspektor Stridh wydawał się przejęty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl