§ Irving John - Swiat wg Garpa, Irving John
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
John Irving
Świat według Grapa
PrzełoŜyła:
Zofia Uhrynowska-Hanasz
Colinowi i Brendan
Rozdział I
Bostoński Szpital Miłosierdzia
Matkę Garpa, Jenny Fields, aresztowano w Bostonie w roku 1942 za to, Ŝe zraniła w kinie
męŜczyznę. Było to wkrótce po zbombardowaniu przez Japończyków Pearl Harbor i ludzie mieli
Ŝyczliwy stosunek do Ŝołnierzy, poniewaŜ nagle kaŜdy był Ŝołnierzem. Jednak nietolerancja
Jenny Fields wobec męŜczyzn w ogóle, a wobec Ŝołnierzy w szczególności była niezłomna. W
kinie przesiadała się trzy razy, ale za kaŜdym razem Ŝołnierz przysuwał się coraz bliŜej, aŜ
wreszcie znalazła się pod obskurną ścianą, gdzie widok na ekran niemal całkowicie zasłaniała
jakaś idiotyczna kolumnada. Wtedy uznała, Ŝe juŜ więcej nie zmieni miejsca. śołnierz przesunął
się raz jeszcze i usiadł obok niej.
Jenny miała wtedy dwadzieścia dwa lata. Uniwersytet rzuciła niemal zaraz po rozpoczęciu, ale
szkołę pielęgniarską skończyła z pierwszą lokatą i lubiła ten zawód. Była młodą kobietą o spor-
towej sylwetce, zawsze w rumieńcach; miała ciemne, lśniące włosy i — jak to określała jej matka
— męski sposób chodzenia (kołysała ramionami), a pośladki i biodra tak szczupłe i jędrne, Ŝe
robiły wraŜenie chłopięcych. Sama Jenny uwaŜała swój biust
za
zbyt duŜy i była zdania, Ŝe jego
ostentacyjność nadaje jej wygląd „taniej i łatwej".
Nic bardziej mylnego. Prawdę powiedziawszy, rzuciła uniwersytet, poniewaŜ zaczęła
podejrzewać, Ŝe rodzice posłali ją do Wellesley tylko po to, Ŝeby ją tam skojarzyć z jakimś
męŜczyzną z dobrej rodziny, a w końcu wydać za mąŜ. Wellesley polecili jej starsi bracia, którzy
zapewnili rodziców, Ŝe dziewczyn z tej uczelni nie traktuje się lekko i Ŝe są cenione na rynku
matrymonialnym. Jenny uwaŜała, Ŝe jej studia mają być tylko zawoalowaną formą wyczekiwania
właściwego momentu, jak gdyby w gruncie rzeczy była po prostu krową przygotowaną do tego,
by jej wsadzić odpowiednie urządzenie do sztucznego, zapładniania.
Miała studiować literaturę angielską, ale widząc, Ŝe koleŜanki koncentrują się głównie na
zdobywaniu wiedzy i obycia potrzebnych do obcowania z męŜczyznami, bez Ŝalu porzuciła
literaturę dla pielęgniarstwa. Pielęgniarstwo było czymś, co znajdowało bezpośrednie
zastosowanie w praktyce, a nauka zawodu nie kryła Ŝadnych dodatkowych motywów (później w
swojej sławetnej autobiografii Jenny napisała, Ŝe zbyt wiele pielęgniarek nadstawia się zbyt wielu
lekarzom, ale wtedy pielęgniarstwo miała juŜ za sobą).
Lubiła prosty strój, bez Ŝadnych ozdóbek; bluzka maskowała trochę biust, a wygodne pantofle
były odpowiednie do jej szybkiego chodu. Poza tym w czasie nocnych dyŜurów mogła czytać.
Nie tęskniła za towarzystwem młodych chłopców z uniwersytetu, ordynarnych i
nieprzyjemnych wobec dziewczyn nieuległych, a wyniosłych i lekcewaŜących wobec
uległych. W szpitalu Jenny spotykała więcej Ŝołnierzy i chłopców pracujących niŜ studentów,
bardziej bezpośrednich, nie tak próŜnych i bez takich wygórowanych wymagań; jeśli dziewczyna
była trochę łaskawsza, okazywali przynajmniej tyle wdzięczności, Ŝeby się z nią umówić po
raz drugi. A potem, nagle, wszyscy zostali Ŝołnierzami — równie zarozumiałymi jak
studenci —• i Jenny przestała mieć cokolwiek wspólnego z męŜczyznami.
„Moja matka — pisał Garp — była typem samotniczki".
Rędzina Fieldsów zrobiła majątek na butach, chociaŜ pani Fieids, z domu panna Weeks z
Bostonu, wniosła do małŜeństwa pokaźne wiano. Fieldsom jednak na tyle dobrze Ŝyło się z pro-
dukcji obuwia, Ŝe juŜ dawno odsunęli się od fabryki. Mieszkali w duŜym, krytym gontem domu w
Dog's Head Harbor, na wybrzeŜu po stronie New Hampshire. Na wolne dni Jenny jeździła do
domu, głównie Ŝeby sprawić przyjemność matce i przekonać ją. Ŝe chociaŜ „spaprała sobie Ŝycie
jako pielęgniarka", jak utrzymywała wielka dama, to nie zaśmieciła sobie języka i nie uległa
demoralizacji.
Jenny często spotykała się z braćmi na North Station i razem
jechali do domu. Jak tego oczekiwano po wszystkich członkach rodziny Fieldsów, opuszczając
Boston siadali po prawej stronie w pociągu relacji Boston—Maine, a w drodze powrotnej po
lewej. Było to zgodne z Ŝyczeniem pana Fieldsa seniora, który wprawdzie przyznawał, Ŝe po tej
stronie krajobraz jest brzydszy, to jednak uwaŜał, Ŝe Fieldsowie nie powinni odwracać oczu od
obskurnych korzeni swojej niezaleŜności i wysokiego poziomu Ŝycia. Po prawej bowiem stronie
pociągu wyjeŜdŜającego z Bostonu, a po lewej w drodze powrotnej widać było główne zakłady
Fieldsów w Haverhill i tablicę z wielkim butem roboczym, który energicznie kroczył w stronę
pasaŜera. Tablica górowała nad stacją kolejową i odbijała się tysiącem miniaturowych tabliczek w
oknach fabryki. Pod tym groźnie zbliŜającym się butem ,widniały słowa:
WSTĄP I KUP — FIELDS U TWOICH STÓP Zakłady Fieldsa produkowały równieŜ specjalne
obuwie dla pielęgniarek i pan Fieids kaŜdą wizytę córki w domu kwitował prezentem w postaci
takich właśnie butów — Jenny musiała mieć juŜ chyba z kilkanaście par. Matka, która uwaŜała,
Ŝe porzucenie przez Jenny Wellesley oznacza dla niej ponurą przyszłość, równieŜ za kaŜdym
razem dawała córce upominek. Pani Fieids mianowicie obdarowywała córkę termoforami — a
przynajmniej tak utrzymywała — zaś Jenny w to wierzyła, nigdy bowiem nie otwierała paczek.
Matka mawiała:
— Kochanie, czy masz jeszcze ten termofor, który dostałaś ode mnie?
A Jenny, po krótkim zastanowieniu, przekonana, Ŝe musiała go zostawić w pociągu albo
wyrzucić, odpowiadała:
— Nie jestem pewna, czy go nie zgubiłam, mamusiu, ale termofor nie jest mi potrzebny.
I wtedy pani Fieids wynosiła z ukrycia paczkę i wciskała ja córce do ręki: zawinięty w papier
termofor. Pani Fieids mówiła wtedy:
— Proszę cię bardzo, Jennifer, tylko uwaŜaj. Ałe przecie wszystkim uŜywaj tego!
Jako pielęgniarka Jenny nie widziała specjalnego zastosowania dla termoforu; uwaŜała, Ŝe jest
wzruszającym staroświeckim Urządzeniem o działaniu głównie psychologicznym. Ale niektóre
paczki docierały jednak do jej małego pokoiku przy Bostońskim Szpitalu Miłosierdzia. Trzymała
je w szafie, wypełnionej niemal całkowicie pudełkami ze specjalistycznym obuwiem dla
pielęgniarek — równieŜ nie otwartymi.
Jenny nie czuła się związana z rodziną. Wydawało jej się dziwne, Ŝe tak wiele uwagi poświęcali
jej jako dziecku, a potem nagle w czasie z góry ustalonym powstrzymali strumień uczucia zastę-
pując go wymaganiami, jak gdyby człowiek w pewnej krótkiej fazie Ŝycia wchłaniał całą
potrzebną mu miłość, a potem w fazie znacznie dłuŜszej i powaŜniejszej juŜ tylko wypełniał
określone zobowiązania. Kiedy Jenny zerwała tę więź, rzucając Wellesley dla czegoś tak
pospolitego jak pielęgniarstwo, wyzbyła się niejako swojej rodziny, która nie mogąc nic na to
właściwie poradzić, wyzbyła się Jenny. W rodzinie Fieldsów uwaŜano by na przykład za znacznie
właściwsze, gdyby Jenny została lekarzem albo przynajmniej nie porzucała uczelni, dopóki nie
wyjdzie za mąŜ za lekarza. Za kaŜdym razem, kiedy spotykała się z braćmi, matką i ojcem,
wszyscy czuli się coraz bardziej skrępowani; brali udział w niezręcznym procesie wzajemnego
„odpoznawania się". Tak jest widocznie we wszystkich rodzinach, myślała Jenny Fields. Czuła,
Ŝe gdyby kiedykolwiek miała dzieci, kochałaby je tak samo w wieku lat dwudziestu jak i dwóch;
doszła do wniosku, Ŝe jako dwudziestolatki mogą tego potrzebować nawet bardziej. Bo właściwie
czego człowiekowi potrzeba, kiedy ma dwa lata? W szpitalu małe dzieci są najłatwiejszymi
pacjentami. Im są starsze, tym większe mają potrzeby i tym samym są mniej chciane i kochane.
Jenny miała takie uczucie, jakby się wychowała na wielkim okręcie nigdy nie widząc, a tym
bardziej nie rozumiejąc, działania jego maszynowni. Podobało jej się, Ŝe szpital sprowadzał;
wszystko do tego, co człowiek je, na ile mu to pomaga, i co się potem z tym dzieje. Jako dziecko
nigdy nie widziała brudnych naczyń; mówiąc szczerze, kiedy pokojówki sprzątały ze stołu,
wyobraŜała sobie, Ŝe po prostu wyrzucają talerze do śmieci (było to jeszcze zanim po raz
pierwszy została wpuszczona do kuchni). A kiedy co rano przyjeŜdŜał samochód cięŜarowy z
mlekiem, Jenny była przekonana, Ŝe przywozi on takŜe naczynia na cały dzień, dźwięki bowiem,
jakie temu towarzyszyły, brzęk szkła i łomoty,
kojarzyły jej się z odgłosami, które dochodziły zza zamkniętych drzwi kuchni, kiedy pokojówki
wyczyniały te swoje sztuczki z naczyniami.
Jenny Fields miała pięć lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyła łazienkę swojego ojca. Wytropiła ją
pewnego ranka idąc za zapachem jego wody kolońskiej. Znalazła wypełnioną parą kabinę z
prysznicem — całkiem nowoczesnym jak na 1925 rok — osobisty klozet i baterię flakonów
zupełnie róŜnych od flakonów matki; uznała, Ŝe jest to leŜe tajemniczego męŜczyzny, który od lat
gnieździł się w domu bez ich wiedzy. I w gruncie rzeczy tak właśnie było.
W szpitalu Jenny wiedziała, co się ze wszystkim dzieje; uczyła się takŜe nie zaszyfrowanych
odpowiedzi na pytania, skąd się róŜne rzeczy biorą. W Dog's Head Harbor, kiedy była
dziewczynka, kaŜdy członek rodziny miał swoją łazienkę, swój pokój, swoje własne drzwi z
własnym lustrem po drugiej stronie. W szpitalu nie szanowano intymności, nic tam nie robiono po
cichu; komu było potrzebne lusterko, prosił o nie pielęgniarkę.
Rzeczą najbardziej tajemniczą, którą jej pozwolono w dzieciństwie spenetrować na własną rękę,
była piwnica, a w niej wielki kamienny gar, który co poniedziałek napełniano ślimakami. Wie-
czorem matka posypywała je mąką kukurydzianą, by je co rano płukać w morskiej wodzie
doprowadzanej do sutereny długim węŜem bezpośrednio z morza. Pod koniec tygodnia ślimaki
były tłuste, wypłukane z piasku i nie mieściły się w skorupach, a ich potęŜne, sprośne szyje
kołysały się w słonej wodzie. W piątki Jenny pomagała kucharce je przebierać; zdechłe nie cofały
szyj pod wpływem dotyku.
Jenny poprosiła, Ŝeby jej kupiono ksiąŜkę o ślimakach. Przeczytała o nich wszystko: jak się
odŜywiają, rozmnaŜają, rosną. Było to pierwsze Ŝywe stworzenie, które zrozumiała do końca —
jego Ŝycie, seks i śmierć. W Dog's Head Harbor istoty ludzkie nie były tak przystępne. W szpitalu
Jenny czuła, Ŝe nadrabia stracony czas — dokonała mianowicie odkrycia, Ŝe ludzie nie są tak
znów wiele bardziej tajemniczy czy atrakcyjni od ślimaków. „Moja matka — pisał Garp — nie
bawi się w szczegóły". Dostrzegała wszakŜe jedyną uderzającą róŜnicę między ludźmi a
mięczakami, a mianowicie, Ŝe większość ludzi ma poczucie hu-
moru — tyle
Ŝe
humor nie był mocną stroną Jenny. W owym czasie wśród pielęgniarek
Bostońskiego Szpitala Miłosierdzia, zwanego w skrócie Bostońskim Miłosierdziem, w którym
pracowała Jenny, Poliklinicznego Szpitala Stanu Massachusetts, czyli Polikliniki, oraz Szpitala
imienia Petera Benta Brighama, czyli po prostu Petera Benta, krąŜył bardzo popularny dowcip, ale
Jenny Fields nie dopatrzyła się w nim niczego śmiesznego.
Pewnego dnia, jak mówi kawał, jakiś męŜczyzna przywołał taksówkę. Z trudem zszedłszy z
krawęŜnika o mało nie upadł na kolana. Był purpurowy z bólu na twarzy — albo się dusił, albo
wstrzymywał oddech, w kaŜdym razie nie ulegało wątpliwości, Ŝe mówienie sprawia mu
trudność. Taksówkarz otworzył drzwi i pomógł mu wsiąść. MęŜczyzna połoŜył się z tyłu twarzą
do podłogi, wzdłuŜ siedzenia, przyciskając kolana do piersi.
— Kutas złamany! — wrzasnął taksówkarz komentując sytuacje na jezdni.
— Gorzej! — jęknął pasaŜer. — Molly mi go chyba odgryzła! Dowcipy z zasady wydawały się
Jenny mało śmieszne, a ten w szczególności. śadne kawały o kutasach nie wchodziły w grę;
Jenny trzymała się od tych spraw z daleka. Była juŜ nieraz świadkiem kłopotów, jakie
stąd wynikały, a dziecko wcale nie naleŜało do najgorszych. Oczywiście spotykała się z
ludźmi, którzy nie chcieli mieć dzieci — takie kobiety były smutne, kiedy zachodziły w ciąŜę. Nie
powinno być w tej sprawie Ŝadnego przymusu — myślała o nich Jenny — choć głównie Ŝal jej
było nowo narodzonych maleństw. Ale spotykała równieŜ ludzi, którzy pragnęli mieć dzieci, i to
właśnie pod ich wpływem sama zapragnęła -dziecka. Kiedyś, rozpamiętywała, będę miała dziecko
— ale tylko jedno. Istniał jednak pewien problem: chciała mieć przy tym jak najmniej do
czynienia
z
kuśką, zaś z samym męŜczyzną zgoła nic.
Najczęstsze przypadki zachorowań na kuśkę, z jakimi się spotykała, zdarzały się wśród Ŝołnierzy.
Armia Stanów Zjednoczonych poznała dobrodziejstwa penicyliny dopiero w roku 1943, a wielu
jej synów, którym zaaplikowano ten zbawienny lek, dopiero w 45-tym. W Miłosierdziu
Bostońskim na początku roku
1942
kuśki leczono zwykle sulfonamidami i arszenikiem.
Sulfatiazol był na trypra — do tego zalecano duŜo płynu. Na syfilis, w czasach sprzed penicyliny
stosowano neoarsphenaminy. A eto, do czego się według Jenny Fields sprowadzał w gruncie
rzeczy seks: do dawki arszeniku, zaaplikowanej dla oczyszczenia organizmu.
Inny rodzaj kuracji kuśkowej miał charakter miejscowy i teŜ wymagał duŜej ilości płynu. Jenny
często asystowała przy stosowaniu dezynfekcji tą metodą, poniewaŜ w tym czasie pacjent
wymagał szczególnych zabiegów; krótko mówiąc, czasami naleŜało mu potrzymać. Procedura
była prosta: wstrzykiwało się do członka przez zaskoczoną cewkę moczową sto centymetrów sze-
ściennych płynu, który następnie odbywał drogę powrotna; ten sposób jednak powodował
nieprzyjemne urazy. Człowiek, który wynalazł przyrząd do stosowania owej metody leczenia,
nazywał się Yalentine, a sam przyrząd nazwano irygatorem Valentine'a. Długo jeszcze po tym,
jak irygator doktora Valentine'a został udoskonalony czy teŜ zastąpiony przez inne urządzenie,
pielęgniarki z Miłosierdzia Bostońskiego uŜywały terminu „kuracja Valentine'a". Idealna wprost
kara za te
rzeczy
— uznała Jenny Fields.
„Moja matka — pisał Garp — nie była natura romantyczną".
Kiedy Ŝołnierz w kinie przesiadł się po raz pierwszy — kiedy się po raz pierwszy do niej
przysunął — Jenny pomyślała, Ŝe kuracja Valentine'a byłaby dla niego wymarzona. Ale nie miała
przy sobie irygatora, był za duŜy na to, Ŝeby go nosić w torebce. A poza tym stosowanie irygatora
wymagało znacznego współdziałania ze strony pacjenta. Miała natomiast przy sobie skalpel, z
którym się praktycznie nie rozstawała. Nie ukradła go jednak z sali operacyjnej, był to skalpel
wyrzucony, z głęboką szczerbą w ostrzu (prawdopodobnie ktoś upuścił go na podłogę albo do
zlewu). Nie nadawał się juŜ do precyzyjnych zabiegów, ale nie o precyzyjne zabiegi chodziło
Jenny.
PoniewaŜ poprzecinał jej małe jedwabne kieszonki w torebce, uŜyła starego futerału od
termometru, Ŝeby w ten sposób — na wzór wiecznego pióra — zabezpieczyć ostrze. I właśnie ten
futerał zdjęła Jenny ze skalpela w chwili, kiedy Ŝołnierz przysiadł się do niej i oparł rękę na
poręczy, którą — o absurdzie — mieli dzielić. Jego długie ramię zwisało z tej poręczy i drgało jak
skóra na koniu, który ogania się od gzów. Jenny cały czas trzymała dłoń na skalpelu w torebce,
którą przyciskała drugą ręką do obleczonej w przepisową biel piersi. WyobraŜała sobie, Ŝe od jej
pielęgniarskiego stroju bije blask jak od aureoli świętej i Ŝe w jakiś perwersyjny sposób przyciąga
do niej tego potwora.
„Moja matka — pisał Garp — przeszła przez Ŝycie upatrując wszędzie amatorów torebek i
piczek".
Ale Ŝołnierz w kinie nie był amatorem torebek. Dotknął jej kolana. Jenny dość wyraźnie
powiedziała, co o tym myśli.
— Zabieraj tę brudną łapę, ale juŜ! — Kilka osób spojrzało w ich stronę.
— Cicho, cicho — wyszeptał Ŝołnierz i jego ręka błyskawicznie znalazła się pod jej spódnicą,
gdzie natrafiła na mocno ściśnięte uda i skąd się wyłoniła rozchlastana od ramienia do nadgarstka
jak melon. Jenny dokonała czystego cięcia przez wszystkie naszywki i koszulę, przez skórę i
mięśnie, obnaŜając kości w stawie łokciowym. („Gdybym go chciała zabić — powiedziała policji
później — przecięłabym mu rękę w nadgarstku. Jestem pielęgniarką. Wiem, jak wykrwawić
człowieka".)
śołnierz wrzasnął. Zerwał się z krzesła, ale padając do tyłu zamachnął się zdrową ręką i
wymierzył Jenny tak silny cios w głowę, Ŝe ją zamroczyło. W odpowiedzi znów ciachnęła skalpe-
lem pozbawiając go kawałka górnej wargi, w przybliŜeniu wielkości paznokcia duŜego palca.
(„Nie miałam zamiaru poderŜnąć mu gardła — powiedziała później policji. — Chciałam mu tylko
odciąć nos, ale chybiłam".)
Płacząc, na czworakach, Ŝołnierz doczołgał się jakoś do przejścia między krzesłami i skierował ku
bezpiecznym rejonom oświetlonego hallu. Ktoś jeszcze w kinie poza nim szlochał ze strachu.
Jenny wytarła skalpel o siedzenie, schowała do futerału po termometrze, a następnie do torebki.
Po czym wyszła do hallu, gdzie było słychać ciche pochlipywanie, a kierownik wołał przez
otwarte drzwi w stronę ciemnej widowni:
— Czy ktoś z państwa jest moŜe lekarzem?!
Ktoś z państwa okazał się pielęgniarką, która natychmiast pospieszyła z pomocą. Na jej widok
Ŝołnierz zemdlał; bynajmniej nie z upływu krwi. Jenny wiedziała, jak potrafią krwawić rany
twarzy, które przede wszystkim jednak groźnie wyglądają. Głębsze cięcie na ręce wymagało
oczywiście natychmiastowej pomocy, ale nie było obawy, Ŝe Ŝołnierz umrze z utraty krwi. Nikt
zresztą poza Jenny nie wiedział, Ŝe tak wiele w gruncie rzeczy tej krwi nie stracił i Ŝe znaczna
część znalazła się na jej białym pielęgniarskim stroju. Szybko zorientowano się, kto jest sprawcą.
Portierzy nie pozwolili jej się dotknąć do nieprzytomnego Ŝołnierza, a ktoś wyjął jej z ręki
torebkę. Zwariowana pielęgniarka! Szalona noŜowniczka! Jenny była spokojna. UwaŜała, Ŝe na-
leŜy tylko zaczekać na odpowiednie czynniki, Ŝeby sytuacja się wyjaśniła. Ale policja teŜ nie była
dla niej specjalnie sympatyczna.
— Od jak dawna spotyka się pani z tym facetem? — zapytał ją pierwszy funkcjonariusz w
drodze do komisariatu.
luny spytał ją później:
— Skąd właściwie pani wiedziała, Ŝe on panią zaatakuje? Nam powiedział, Ŝe chciał się tylko
pani przedstawić.
— To cholernie niesympatyczna zabawka, laleczko — powiedział trzeci. — Nie powinnaś
czegoś takiego przy sobie nosić. To szukanie guza.
Tak więc Jenny czekała, aŜ jej bracia wyjaśnią sprawę. Obaj byli na wydziale prawa w
Cambridge, po drugiej stronie rzeki. Jeden studiował, drugi wykładał.
„Obaj — pisał Garp — uwaŜali, Ŝe stosowanie prawa jest czymś wulgarnym, naprawdę wzniosłe
jest studiowanie tej dyscypliny".
Kiedy przyjechali, niewiele jej pomogli.
— Wpędzasz matkę do grobu — powiedział jeden.
— Szkoda, Ŝe nie zostałaś w Wellesley — dodał drugi.
— Samotna dziewczyna musi się bronić — odparła Jenny. — Zachowałam się na j właściwie j,
jak mogłam.
Ale jeden z braci zapytał ją, czy moŜe udowodnić, Ŝe nie łączyły jej z tym facetem Ŝadne
stosunki.
— Tak mówiąc między nami — szepnął drugi — od jak dawna się z nim spotykałaś?
Ostatecznie jednak sprawa została wyjaśniona, kiedy policja odkryła, Ŝe Ŝołnierz pochodzi z
Nowego Jorku, gdzie ma Ŝonę i dziecko. Był w Bostonie na przepustce i niczego bardziej nie
pragnął, niŜ tego, Ŝeby ta historia nie dotarła do Ŝony. Zgodzono się, Ŝe byłoby to okropne dla
wszystkich, więc zwolniono Jenny od wszelkiej odpowiedzialności. Kiedy zaczęła robić szum, Ŝe
policja nie zwróciła jej skalpela, jeden z jej braci powiedział:
— Na miłość boską, Jennifer, moŜesz sobie chyba ukraść drugi,
— Ale ja go wcale nie ukradłam — zaprotestowała.
— Powinnaś mieć jakichś przyjaciół — doradził jej brat.
— W Wellesley — podkreślili obaj.
— Dziękuję wam bardzo, Ŝeście przyjechali — rzekła Jenny,. -— A od czego jest rodzina? —
odparł jeden z braci.
— No cóŜ, więzy krwi — dodał drugi i zbladł pod wpływem skojarzenia: strój Jenny cały był we
krwi.
— Jestem przyzwoitą dziewczyną — zapewniła ich siostra.
— Jennifer — rzekł najstarszy z trójki, jej ideał z dziecinnych lat, jeśli 'chodziło o rozsądek i
prawość. Był dość uroczysty, kiedy powiedział: — Lepiej się nie zadawać z Ŝonatymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]