§ Kordel Magdalena - Okno z widokiem(2), (!!!) +Nowe ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dla mojego męża i dzieci
- za to, że są.
Moi kochani!
To już kolejna książka, którą dzięki Wam - moim Czytelnikom - udało mi się napisać i
wydać. Bardzo dziękuję Wam za to, że sięgacie po moje powieści i że tak wnikliwie je czytacie
i recenzujecie. Szczególnie chcę podziękować Pani Sabince, autorce bloga internetowego, za
przemiłe recenzje i za równie ekscytującą korespondencję, Pani Izie za to, że tak ładnie o
mnie pisze, Ani K. - mojej przyjaciółce - za to, że z niezmienną cierpliwością czytała wszystko,
co napisałam, znosiła moje humory i podtrzymywała mnie na duchu, rodzicom, mężowi i
dzieciom za niezachwianą wiarę we mnie i moje możliwości. I Panu Leszkowi z Nowej Rudy -
właścicielowi Białej Lokomotywy, najcudowniejszej i najbardziej klimatycznej kawiarni, w
jakiej kiedykolwiek byłam. To właśnie Biała Lokomotywa była pierwowzorem malownickiej
restauracji Piąte Koło. I chociaż ta w Malowniczym jest o wiele większa, z całą pewnością
magię i nastrój zawdzięcza noworudzkiej Lokomotywie i jej właścicielowi.
Moi Drodzy, korzystając z okazji, chcę się z miejsca przyznać, że niestety nie udało mi
się do końca dotrzymać danej Wam obietnicy. Kiedyś powiedziałam (a raczej napisałam), że
w kolejnej książce nie będzie żadnej rozwódki, wrednego męża, nastoletniej córki i romansu.
Cóż... Rozwódek, mężów i nastoletnich córek rzeczywiście udało mi się uniknąć. Romansu też
nie ma... Prawie... ale cóż ja mogę poradzić na to, że podobnie jak Róża - bohaterka tej
książki - lubię szczęśliwe zakończenia i wierzę w nie? I tak z nadzieją, że jednak mi
wybaczycie tę drobną niekonsekwencję, życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, samych dobrych
zakończeń. I w książkach, i w życiu.
Magdalena Kordel
Okno z widokiem
Właściwie nie powinno mnie dziwić, że kiedy życie mi dopiekło, z miejsca pognało
mnie do babki. Zawsze mnie do niej gnało, gdy było źle. Babka była opoką. I tajemnicą,
pociągającą i wabiącą jak najlepszy narkotyk. Nikt o niej nie wiedział wszystkiego, a jako że
już jakiś czas temu przekroczyła siedemdziesiątkę, nic nie wskazywało na to, żeby coś w tej
materii się miało zmienić. Babce zwyczajnie nie paliło się do zwierzeń. Nawet jej wiek był
tajemnicą. W rodzinie chodziły słuchy, że gdy po wojnie wyrabiała na nowo dokumenty, coś
tam zachachmęciła z datą urodzenia. Mama twierdziła, że odjęła sobie lat, ale ja nie byłam co
do tego taka pewna. Babce wiek nigdy nie doskwierał, nie narzekała na upływ czasu ani na
zdrowie. Nawet na pogodę... Właściwie jakby się nad tym głębiej zastanowić, babka w ogóle
nie narzekała. Gdy coś ją bolało, szła wysoko w góry, na łąkach zbierała zioła i nimi się
leczyła. Tylko raz odstąpiła od tej zasady, gdy coś łupało ją w piersiach. Nie mogąc opędzić
się od próśb zaniepokojonej rodziny, w końcu złamała się i poszła do lekarza. Moja mama
tryumfowała, tryumfował doktor, który cały czas przepowiadał babce, że na tych ziółkach
daleko nie zajedzie. O tym, co czuła sama zainteresowana, niewiele można powiedzieć, bo jak
zwykle pozostała nieprzenikniona. Nie komentowała ani postawy mojej mamy, ani doktora.
Wróciła od lekarza z plikiem skierowań na badania i lekarstwem, którym codziennie miała
smarować klatkę piersiową. Niestety komuś coś się pokręciło (babka twardo twierdziła, że
lekarzowi, lekarz, że babce) i zamiast się nim namaścić, łyknęła zawartość buteleczki i
dostała straszliwej zgagi, za to ból w piersiach minął bezpowrotnie. Od tamtego czasu z
wyższością twierdziła, że lekarze to nieznający się na rzeczy szarlatani, a lekarz orzekł, że to
prawdziwy cud, iż babka po spożyciu leku nadal żyje, i podobno w złości wykrzyczał jej
nawet, że ani chybi zawarła jakiś pakt z diabłem. Oczywiście ona uśmiała się z tego
serdecznie, ale ja nie widziałam w tym nic zabawnego. W ubolewaniu nad naiwnością i
niewiedzą doktora wzruszyłam tylko ramionami. Ostatecznie babka nigdy się nie kryła ze
znajomością z ogoniastym przedstawicielem ciemnej strony mocy i tylko ktoś nieomal
zupełnie ślepy i głuchy mógł tego nie zauważyć. Temat diabła dość często przewijał się w
naszych rozmowach, a gdy babcia zauważyła, że jestem nim szczególnie zaintrygowana,
pojawiał się coraz częściej. Zwykle gdy rankiem wyruszała w góry, na moje pytania, czy
mogę iść z nią, niezmiennie odpowiadała:
- Daj spokój, Różo, idę się z diabłem naradzić, a to nie towarzystwo dla małych
dziewczynek!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]