(Córy Życia 13) - Taniec aniołów - May Grethe Lerum, Henrieta 3, Córy życia (Całość)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May Grethe Lerum
TANIEC
ANIOŁÓW
Córy Życia 13
ROZDZIAŁ I
Lyster, wieczór wigilijny 1720
Ogień bawił się rumieńcami na policzkach Marji. Ze­
brała dziś włosy w koronę i ozdobiła je delikatnie ma­
łymi srebrnymi szpilkami.
Na jej wyrazistej twarzy rysował się spokój większy,
niż mąż, Karl, i córka Amelia pamiętali.
Izbę odświętnie ustrojono. W zimy surowe jak ta wy­
sokie okna zwykle zasłaniano od zewnątrz, lecz tego wie­
czoru Marja nakazała usunąć wielkie okiennice, chciała
widzieć ogień odbijający się w ciemności szyb, patrzeć,
jak chłodny blask srebrnego księżyca wciska się między
ciepłe płomienie łojowych świec.
Paradna izba Wdowiej Zagrody prezentowała się im­
ponująco, wprawdzie nie mogła się równać z najokazal­
szymi dworami nad wielkim fiordem, ale tutaj, nad zie­
loną wodą, nie było drugiego takiego domu jak Marji
i Karla Oppdalów.
Amelia dyskretnie oblizała usta po zjedzeniu ostatnie­
go ciastka z owocami. Nikt lepiej niż Lina nie umiał upiec
miękkich, pszennych ciasteczek nadziewanych wiśniami.
Nie co dzień pojawiały się na stole, a bita śmietana do­
dawała im jeszcze wykwintniejszego smaku. Rodzina za­
kończyła wigilijną wieczerzę, nigdy dotąd tak wspaniale
nie ucztowali. Szesnastoletnia Amelia położyła na kola-
nach lutnię, podarunek od wspólnika ojca, z którym pro­
wadził interesy. Matka powiedziała z uśmiechem:
- Uważam, że wyglądasz teraz jak prawdziwa szlach­
cianka, moja kochana. Ta nowa suknia jest naprawdę prze­
śliczna.
Amelia uśmiechnęła się szeroko. Chłopiec siedzący u jej
stóp niezdarnymi palcami gładził instrument, w pewnej
chwili trącił strunę i usłyszawszy dźwięk, prędko przycią­
gnął rękę do siebie. Zaskoczony szeroko otworzył ciemne,
skośne oczy.
- No, no, Benjaminie, uważaj! To lutnia, rozumiesz?
Gra się na niej muzykę. Jest bardzo, bardzo stara, spójrz,
są też na niej rysunki. Co to jest?
- Ryba - rozpromienił się chłopiec.
Głos miał jasny i wypowiedział słowo niewyraźnie jak
małe dziecko, ale zaczął już dorastać, przynajmniej na ty­
le, na ile mógł dorosnąć, pomyślała Amelia ze smutkiem.
Wciąż pamiętała dzień, w którym urodził się Benja­
min. Czas, jaki nadszedł później, był koszmarem dla nich
wszystkich. Gjertrud, przybrana matka Marji, zmarła
w połogu, a wdowiec po niej, Anton, oszalał i próbował
zabić chłopczyka. Malec bowiem nie był jak inne dzieci,
większość ludzi odwracała się od jemu podobnych, nie
chcąc widzieć nieszczęścia, jakie ich dotknęło niczym
przekleństwo. Benjaminowi jednak dana była szansa i do­
brze ją wykorzystał. Wyrósł na wesołego, promiennego
dzieciaka, który ponad wszystko kochał swoją Melię.
No cóż, może z wyjątkiem śmietanowego kremu.
Benjamin w jednej chwili zapomniał o lutni.
-Jeszcze - zażądał, uśmiechając się do swojej „siostry".
Karl sam nałożył mu dodatkową łyżkę. Marja zado­
wolona odchyliła się w tył, Amelia zaczęła brzdąkać na
strunach trzymanego na kolanach instrumentu. Z lutni
6
wydobywały się drżące, delikatne dźwięki, poruszały
w jej duszy coś, czego nie powinno tam być w takiej
chwili przytulnego domowego ciepła.
Jedno z krzeseł przy stole stało puste.
Mój bracie bliźniaku, gdzie teraz jesteś?
Amelii do oczu napłynęły łzy, ukradkiem zerknęła na
matkę, Marja uśmiechała się leciutko, lecz jej spojrzenie
zdradzało, że i ona myśli o tym samym.
Od wyjazdu Karla Martina upłynęło już siedem lat.
Był wówczas zaledwie dziewięcioletnim chłopcem, lecz
dramatyczne lato tysiąc siedemset trzynastego roku zmu­
siło go, by wziął na siebie odpowiedzialność jak dorosły
mężczyzna. Za bunt w Sogndal przyszło zapłacić krwią.
Przywódca buntowników, Niels Kvithovud, i jego służą­
ca, Anna Margreta, wciąż siedzieli w więzieniu, czekając
na kata. Karl Martin odegrał w powstaniu swoją straszną
rolę, jedynie dzięki sporej porcji szczęścia i łaski bożej
udało mu się z tego wywinąć, pomyślała Amelia.
Nadjana zabrała chłopca ze sobą.
Amelia tęskniła za białowłosą baronówną z Danii. Nad­
jana miała w sobie jakiś blask, zdolność przywoływania na
ludzkie twarze uśmiechu, sprawiania im radości wesołą,
miłą rozmową. Potrafiła również być poważna, nawet su­
rowa, zwłaszcza w szkolnej klasie wśród zgromadzonych
wokół niej młodych ludzi.
Ale nadszedł kres szkoły i pogawędek, Nadjana zniknę­
ła. Od tamtej chwili, zdaniem Amelii, cała wioska jakby
trochę poszarzała. Karl Martin, wyjeżdżając, zabrał z sobą
cząstkę serca siostry, Nadjana zaś pozostawiła po sobie pu­
stkę. Amelia nie raz zadawała sobie pytanie, czy mogli by­
li uczynić cokolwiek więcej, by nakłonić piękną wdowę po
pastorze do pozostania. Dlaczego musiała wyjeżdżać?
Po to, żeby się odnaleźć, wyjaśniała Marja bezbarw-
nym głosem. Ona zapewne najbardziej tęskniła za Nad-
janą. Nawet po tamtym strasznym pożarze, w którym
Nadjana doznała tak ciężkich obrażeń, mama nieraz
chodziła do przyjaciółki ze swymi problemami i wraca­
ła lżejszym krokiem, z podniesioną głową.
To musi być wspaniałe mieć taką przyjaciółkę, mówi­
ła do siebie w duchu Amelia, ale dziewczęta, które znam,
myślą jedynie o znalezieniu męża, niemądrze chichoczą
i otrząsają się z obrzydzeniem, gdy Benjamin choć tro­
chę się ślini.
To on jest moim najlepszym przyjacielem.
Zawsze będzie przy mnie, wesoły, beztroski, a przy
tym bezgranicznie wprost wyrozumiały.
Czasami zakradała się do pokoju, w którym sypiał.
Lubiła przyglądać się jego rozluźnionej twarzy, topor­
nemu ciału, uśmiechowi, który zawsze czaił się w kąci­
ku ust. Amelia nie potrafiła pojąć, jak ktokolwiek mo­
że uważać Benjamina za brzydkiego, lekko skośne oczy
tylko dodawały mu wdzięku, a okrągłe, trochę niezgrab­
ne, lecz ruchliwe ciało przywodziło na myśl szczeniaka.
Amelia kochała go bardziej niż brata, z którym dzieliła
łono matki, bo Benjamin nigdy nie miał przed nią taje­
mnic, nigdy nie stawał się daleki ani podejrzliwy, Ben­
jamin był otwarty, wesoły, nie skąpił twardych, nie­
zgrabnych pieszczot.
- Przejdźmy do drugiego pokoju - zaproponowała
Mar ja. - Myślę, że Lina napaliła wyjątkowo solidnie
w kominku, może zagramy w karty?
Karl wstał od stołu, pocałował żonę w policzek, dzię­
kując jej za wspólny posiłek.
- Tak, doskonale, poproszę też o kieliszek koniaku
dla nas i wtedy w pełni już będziemy mogli odgrywać
bogatych gospodarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl