!Jerzy Pilch - Spis cudzołożnic, Jerzy Pilch - Spis cudzołożnic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jerzy PilchSpis cudzołożnicTower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000Pierwsze takty songu suteneraW połowie lat osiemdziesištych próbowałem przekonać choć jednš sporód kilku znajomychkobiet, by odrzuciwszy precz skrupuły i rozważywszy na zimno wszystkie za i przeciw- zdecydowała się na krótkotrwałš poufałoć z pewnym szwedzkim humanistš.Stałem przy automacie telefonicznym, chłodziłem na jego zielonkawym pancerzu rozpaloneczoło i goršczkowo przegrzebywałem kartki mego schludnego, wypełnionego właciwymmi, protestanckim pismem kalendarzyka. Zapisane tam żeńskie imiona, panieńskie nazwiskai dziewicze telefony przeistaczały się w mityczny spis cudzołożnic, kalendarzykzmieniał się w zakazanš, lepo oprawnš księgę o porywajšco pachnšcych stronicach, ja zawyobrażałem sobie, iż jestem poczštkujšcym pisarzem, gromadzšcym emocje do napisaniaczego, co mogłoby nosić tytuł Pień stręczyciela. Gustawa, w dniu, w którym z doktora naukhumanistycznych miał się przeistoczyć w alfonsa, obudził telefon - tak brzmiałobypierwsze zdanie tej bezlitosnej pod każdym względem ksišżki.Najczęciej wykręcałem numer Joli Łukasik. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale Jola bezoporów, a może nawet z desperackim entuzjazmem odegra przed szwedzkim humanistš rolęnatchnionej hochsztaplerki, upadłej Matki Polki: zjawi się w sylwestrowym makijażu, dwuznacznejkreacji, osaczy złaknionego Szweda klasycznym repertuarem głębokich spojrzeń iryzykownych gestów. Byłem pewien, że na moje zawołanie zjawi się natychmiast. O tej porzez pewnociš nie miała zajęć, powinna być w domu. Jedynš istotnš przeszkodš mógł byćAleksander, jej syn fatalny i nielubny.Ale przecież - goršczkowo obracałem tarczš - ale przecież - czułem zapach kruszejšcej wewnętrznociach aparatu piramidy pięciozłotówek - ale przecież od fatalnej kolacji, na którejfatalny Aleksander okazał się istotnš przeszkodš nie do przebycia, minęło już parę lat. Minęłoparę lat, które w życiu narodu znaczš, być może, niewiele, lecz w życiu dziecka sš bezwštpienia znaczšce. Fatalny Aleksander z pewnociš zostaje już sam w domu, z pewnocišsamodzielnie kładzie się do łóżka - kto wie, może nawet chodzi już do szkoły.Szwedzki humanista czekał przy stoliku, drobnymi łykami popijał koniak albański i przezpanoramicznš szybę gapił się na Polaków przemierzajšcych zanurzonš w błotnej tonacji listopadowegowieczoru płytę rynku. Wyglšdał niczym kapitan Nemo wpatrujšcy się w nieruchawštopiel przez kryształowš cianę Nautiliusa. Od czasu do czasu odwracał swojš twarzku mnie. Odkładałem wówczas słuchawkę i nadajšc rysom twarzy wyraz zakłopotania wynikajšcegoz drobnej, nieistotnej i łatwej do pokonania przeszkody, zbliżałem się doń - nie siadałemjednak, pochylałem się tylko i cedziłem konfidencjonalnym półgłosem:- Beautiful girl, I told you, seems to be busy. But don't worry. If not today, tomorrow youwill fuck for sure.Szwed umiechał się samczo i unosił kieliszek. Ja unosiłem swój i wypijalimy. Szwed nasiedzšco, ja na stojšco. Szwed na siedzšco, lecz widać było, iż nurtuje go niejasna chęć powstaniaz miejsca. Rozglšdał się trwożliwie, jakby w obawie, czy nie łamie jakiego tubylczegoobyczaju, który każe tego dnia, o tej godzinie, a zwłaszcza po wzniesionym włanie4toacie i wypowiedzeniu magicznej formuły przyrzeczenia, niezwłocznie powstać. Uspokajajšcym,serdecznym, ale też i nie znoszšcym sprzeciwu, a zarazem wykluczajšcym wszelkiecelebralne sensy gestem poklepałem go po ramieniu, wierzchem tej samej ręki otarłem kšcikiust, wysupłałem z kieszeni kolejnego amerykańskiego papierosa, zapaliłem i mrugajšc porozumiewawczooznajmiłem:- Now I'll call to another one.Szwedzki humanista powiedział co, czego nie zrozumiałem. Był to chyba sprzeciw lubwyraz rezygnacji, choć mogła to też być uprzejma zachęta do kontynuowania podjętegodzieła - trudno powiedzieć. Ruszyłem z powrotem do automatu, minšłem kelnerkę niosšcškolejne dwa koniaki albańskie (do cieniutkiej bluzki miała doczepionš ogromnš wizytówkę zimieniem i nazwiskiem Iwona Godzik), minšłem oszklone drzwi i kolejny raz jšłem przegrzebywaćkartki kalendarzyka, by znów wykręcić numer Joli Łukasik. Sygnał huczał złowróżbnie,jakby obwieszczajšc, iż jej mieszkanie opustoszało w stopniu o wiele większym,niż można by sšdzić.Mężczyzna telefonujšcy do kobiety nie z ustronnego, lecz ludnego miejsca, często z nadmiernšspostrzegawczociš zauważa urodę znajdujšcych się w pobliżu niewiast. Prawdziwocitej klasycznej reguły dowiadczałem na własnej skórze. Odnosiłem nieodparte wrażenie,iż otaczajš mnie tysišce interesujšcych kobiet.Za niedalekim kontuarem przechadzały się dwie, znajšce życie i języki obce recepcjonistki;w jaskrawo owietlonym, niczym zabytek klasy zero, kiosku Pewexu czuwała jadowiciechuda blondynka; z salonu fryzjerskiego dobiegał chichot graniczšcy z ekstatycznš pienišmiłosnš; nawet gazety sprzedawała zwodniczo pozbawiona wyrazu dziewuszyna - zwodniczo,powiadam, bo nie trzeba było być znawcš, by gołym okiem dostrzec drzemišce w niejmożliwoci. Nieprzypadkowo użyłem wyrażenia gołym okiem, albowiem jej oko bynajmniejgołe nie było, oblekała je niema pretensja - patrzyła na mnie z głuchym wyrzutem, jakbychciała zapytać: jak to się stało, Gustawie, że o nas, kobietach, mylisz tak, jakbymy byłyprzedmiotami?Przyglšdały mi się wszystkie, w ich bolesnych spojrzeniach czytałem rozmaite wat~iantytego samego pytania: Jak to się stało, Gustawie, że z pary wiatłych intelektualistów zwiedzajšcychnasze więte miasto stalicie się parš poszukiwaczy tandetnych przygód? - pytałyrecepcjonistki. - Kiedy, w którym momencie waszej wędrówki, zrozumiałe, co się więci? -pytała jadowita blondynka z Pewexu. - Przecież nie robisz tego dla pieniędzy? Dlaczego godziszsię na to? Dlaczego obiecujesz niestworzone rzeczy? - pytała kusa kosmetyczka w błękitnymkitlu, która włanie wybiegła na korytarz.Słyszałem ich głosy, słyszałem sygnał buczšcy w słuchawce i czułem, iż ogarnia mnie jedenz owych nieumiarkowanych popędów stylistycznych nie do okiełznania. Tym razem brałmnie w posiadanie duch ekstatycznego monologu. Tak, byłem gotów mówić o wszystkichkobietach, które mogš się zjawić lada chwila. Tak, obiecywałem szwedzkiemu humaniciepełne cielesnego majestatu włacicielki butików; i sklepowe o niepowtarzalnie chłodnej skórze;i marzšce o pierwszym dniu pracy studentki nauczania poczštkowego; i działaczki opozycjizyskujšce na sex appealu w miarę rozpadu komunizmu; i ciebie, pochopna pomocnicow błękitnym kitlu, obiecywałem; i ciebie, jadowita blondynko pachnšca Pewexem; i was,obie recepcjonistki; i, dalej, szpetnš czarnulkę, i młodziutkie ewangeliczki w konfirmacyjnejbielinie... I byłbym tak obiecywał dalej i dalej, gdyby JolaŁukasik nie podniosła wreszcie słuchawki i nie zgodziła się na wszystko.5Perfumy EvasionPomówmy o pryncypiach.Jola Łukasik była kobietš samotnie wychowujšcš dziecko, ja za - mężczyznš od dwudziestulat żonatym i obarczonym niezliczonš ilociš zadań intelektualnych. Ergo: bylimydla siebie stworzeni.Nic też dziwnego, że gdy kilka lat temu wybiła godzina, z peryferyjnego osiedla, na którymmieszkam, wyruszył tramwaj numer cztery. Wiózł on moje ciało, spowite w wizytowšbieliznę. Po mniej więcej czterdziestu minutach szaleńczej jazdy winno ono (moje ciało)przekroczyć próg mieszkania Joli Łukasik, a po kilku godzinach winno znaleć się w staniemitycznego upojenia. Niczego wówczas nie byłem tak skończenie pewien jak włanie tego, iżz Jolš Łukasik zawrę niebawem - jak powiada Kołakowski - porozumienie erotyczne, na mocyktórego uda mi się choć na kwadrans zażegnać fenomen obojętnoci wiata. Moje ręce,nogi, moja skóra, nawet moja dusza były tego absolutnie pewne.Motorniczy rozpędzał rozkolebany wagon może nie szaleńczo, lecz na pewno wbrewzdrowemu rozsšdkowi jakby w pocigu za białawym wiatłem, raz po raz gasnšcym w perspektywiealei Planu Szecioletniego. Może wydawało mu się, że to białe wiatło, ta białaiskra jest w rzeczywistoci parujšcym końskim zadem, galopujšcym rumakiem, na którymgna i za nic nie da się docignšć jaki działacz Solidarnoci? Może chciał go dopędzić iwydać, a może, przeciwnie, ostrzec lub poprosić o wstawiennictwo w podziemiu? Może tak,a może inaczej. Nie dowiem się tego już nigdy, ponieważ, po pierwsze, raz po raz osaczałanas ciemnoć i nie byłem w stanie odczytać kształtu opcji politycznej, jakš tworzyły na plecachmotorniczego fałdy tramwajarskiego płaszcza, po drugie za, wiadomie rezygnujšc zudziału w dalszym cišgu wydarzeń, wysiadłem przy Rondzie Mogilskim.Wysiadłem przy Rondzie Mogilskim, przemierzyłem je i wstšpiłem do restauracji Europa,gdzie zamówiłem i wypiłem kilka dzielnych i niezłomnych (niczym cały ten maleńkinaród) koniaków albańskich. Pijšc je, przyglšdałem się - zasługujšcemu na osobnš uwagę -wnętrzu tej knajpy. Naprzeciw mnie siedział pijak o martwej twarzy jasnowidza. Wpatrywałsię w przestrzeń nad mojš głowš tak intensywnie, jakby tam włanie, nad mojš głowš, znajdowałsię czytelny spis moich zamiarów. Te za (moje zamiary), nie będę taił, jęły się po koniakachalbańskich nieco wikłać.W chwili słaboci, która mnie ogarnęła, zaczšłem całkiem na serio rozważać możliwoćwprowadzenia pewnej zmiany, pewnej drobnej korektury w starannie zaplanowanym wieczorze.Od rzeczy zasadniczej, to znaczy, od zażegnania fenomenu obojętnoci wiata nie zamierzałem,naturalnie, odstępować. Zastanawiałem się jedynie, czy aby nie zmienić sposobu, czymianowicie nie zrezygnować z zażegnywania fenomenu obojętnoci wiata przy pom...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]