§ Beverley Jo - Małżeństwo z rozsądku 06 - Zakazana magia, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Beverley Jo
Zakazana magia
Rozdział I
Londyn, 1812
Na gwałtowny odgłos kołatki Meg Gillingham zacięła się nożem do obierania. Przecież jest Wigilia! Chyba w
Wigilię powinni zostawić ich w spokoju?
Gwałtowne stukanie w drzwi zmiażdżyło tę nadzieję.
Młodsza siostra Meg podniosła się. Jej twarz zdradzała te same obawy. Meg machnięciem ręki nakazała jej powrót
na miejsce przy stole kuchennym, przy którym bliźniaki zlepiały właśnie aniołki z resztek jedzenia. Wytarła
nerwowo ręce w fartuch, narzuciła na ramiona dwa grube szale i ruszyła zimnym korytarzem ku drzwiom
wejściowym.
Chciała wyjrzeć przez okno w salonie, żeby zobaczyć, kto stoi u progu, jednak gwałtowny łomot i wołanie:
„Otwierać! W imieniu prawa!", zmusiło ją do pospiesznego odsunięcia rygla i przekręcenia klucza w zamku.
Gdy otworzyła drzwi, jej oczom ukazał się spowity mroźną mgłą sir Artur Jakes, ich gospodarz. Co gorsza,
towarzyszył mu korpulentny urzędnik Wrycroft w mundurze i z urzędniczą laseczką.
Tylko nie w Wigilię! - modliła się w duchu. - Błagam
Sir
Artur okazał im tyle dobroci. Był
1
przyjacielem jej rodziców. Nie może wyrzucić ich na bruk w Wigilię.
Z pewnością nie cierpiał z powodu niezapłacenia przez nich czynszu. Jego gruby płaszcz z pele
ryną
był najwyższej
jakości, podobnie
jak
ciepły
szal,
grube, skórzane rękawiczki oraz wysoka bo
browa
czapka.
- Wreszcie, Meg - rzekł. Na jego ogolonej, za
dbanej
twarzy malowało się napięcie. - Wpuść nas,
proszę.
Meg
przełknęła ślinę, ale nie pozostawało jej nic
innego, jak tylko
odsunąć się i wpuścić przybyszy
do wąskiego
holu.
- Coś się stało, sir
Arturze?
- Moja droga
- powiedział, gdy tylko zamknęła
drzwi. - Nie mogę
pozwolić, byś zapomniała, że nie płacicie
czynszu
już
od trzech miesięcy.
- Ale przecież powiedział pan, że mamy się o nic nie martwić!
Para buchała jej z ust. Drżała na całym ciele. Wetknęła skostniałe z zimna dłonie pod szal, próbując je ogrzać. Gdyby
sir Artur przyszedł sam, zaprosiłaby go do kuchni - jedynego ogrzewanego pomieszczenia. Jednak coś burzyło się w
niej na myśl o zaproszeniu niechlujnego, cuchnącego cebulą urzędnika Wrycrofta do naj intymniej szego miejsca w
całym domu.
- Kochana Meg, na pewno sama wiesz, że chciałem wam dać tylko trochę czasu po tragicznej śmierci waszych
rodziców. Czasu na pozbieranie się, na poszukanie pomocy. - Wzruszył ramionami, w żaden sposób nie naruszając
przy tym nienagannego stroju. - Taka sytuacja nie może ciągnąć się w nieskończoność. Zwłaszcza że nadchodzi zi-
ma.
2
Meg rozejrzała się, jakby liczyła na pomoc jakiegoś niewidzialnego anioła. Jedynymi aniołami, jakie znajdowały się
w pobliżu, były zrobione przez bliźniaki papierowe figurki, lecz ani one, ani zielone sosnowe gałązki przyniesione z
pobliskich ogrodów nie oferowały Meg żadnej pomocy.
- Ależ oczywiście, sir Arturze. Rozumiem. Okazał nam pan wyjątkową dobroć. Gdyby tylko mógł pan nam dać
jeszcze trochę czasu. Jest Boże Narodzenie...
- Zaiste, panno Gillingham - odezwał się urzędnik. - Sir Artur okazał wam dużo dobroci. Zbyt dużo dobroci.
Dobroczyńca uciszył go, unosząc dłoń w grubej rękawiczce.
- I stać mnie na okazywanie dobroci jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie, jak powiedziała panna Gillingham, jest
Boże Narodzenie.
Och! Dzięki Bogu!
- Jednakże musisz wiedzieć - dodał, zwracając się do Meg - że to nie może trwać wiecznie.
Meg wiedziała. Żyła nadzieją już od wielu miesięcy. Pisała listy do rozsianych po kraju krewnych, potem do
przyjaciół rodziny. Otrzymała kilka uprzejmych odpowiedzi, a nawet małe przekazy bankowe, jednak nikt nie chciał
przyjąć do siebie pięcioosobowej rodziny.
Ostatnio zwróciła się nawet do organizacji charytatywnych, ale na razie rodzeństwu udawało się utrzymywać pozory
normalnego życia, więc od nich również nie otrzymali żadnej pomocy. Może gdyby Gillinghamowie skończyli w
zimie na ulicy, Stowarzyszenie Dżentelmenów na rzecz Ubogich Sierot, na ten przykład, zainteresowałoby się ich
sprawą.
7
Każda organizacja charytatywna rozdzieliłaby ich jednak. Ona, jako dwudziestojednolatka, musiałaby radzić sobie
sama. Siedemnastoletniego Jeremy'ego posłaliby na sekretarza. Laurę, Richarda i Rachel wysłaliby do różnych
instytucji, najpierw na naukę, a potem do pracy w handlu. Meg powinna czuć wdzięczność, ale to wszystko
wydawało jej się takie niesprawiedliwe! Byli dziećmi arystokraty.
Dalsze ukrywanie ich opłakanej sytuacji nie miało jednak sensu. Kończyły się im pieniądze. Na wigilijną kolację
udało jej się zdobyć jedynie królika. Będą mogli zapchać żołądki puddingiem bożonarodzeniowym zrobionym
jeszcze latem, przed śmiercią rodziców. Potem jednak pozostaną im tylko chude zupy, a w pewnym momencie ich
fundusze całkiem się wyczerpią.
Wlepiła oczy w podłogę i rzekła niechętnie:
- Naprawdę nie wiem, do kogo się zwrócić.
- Och, kochanie.
Słysząc łagodny ton sir Artura, Meg uniosła wzrok z nadzieją, lecz coś w jego oczach sprawiło, że miała ochotę się
odsunąć, uciec. Przypomniała sobie nagle, jak parę lat temu dobroduszny sir Artur zmienił się w skrytego adoratora.
Czuła się wtedy okropnie niezręcznie. Teraz znów patrzył na nią w ten sposób. Czyżby wciąż chciał się z nią ożenić?
Wstrząsnął nią zimny dreszcz. Pamiętała, jak jej wtedy dotykał - klepał ją czule, tyle że w nieodpowiednich
miejscach. Pamiętała też, jak często zawstydzał ją swoimi wypowiedziami.
Wszelako jeśli teraz poprosi ją o rękę, będzie musiała się zgodzić.
Przyjrzała się jego przystojnej twarzy, eleganckiemu strojowi i próbowała wmówić sobie w duchu, że to wcale nie
takie straszne rozwiązanie.
8
- Urzędniku Wrycroft - rzekł sir Artur - na dziś jest pan już wolny. Zostanę jeszcze przez chwilę z panną Gillingham
i zastanowimy się razem, jak rozwiązać jej trudną sytuację.
- Jest pan zbyt dobry, sir Arturze, zbyt dobry. - Urzędnik spojrzał surowo na Meg i pokiwał brudnym palcem. -
Proszę słuchać sir Artura, panienko. To smutna prawda, ale żebracy nie mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. Nie
macie żadnych środków do życia. Będziecie musieli obniżyć swoje standardy, żeby jakoś związać koniec z końcem.
Meg przygryzła język. Obniżali standardy i z trudem wiązali koniec z końcem już od miesięcy. Najwyraźniej, na
nieszczęście, ich porządne ubrania nie były jeszcze na tyle znoszone, by nadać im odpowiednio żebraczy wygląd.
Meg wysiliła się jednak na uśmiech i podziękowała urzędnikowi za jego pomoc. Wprawdzie nie okazał jej żadnej,
ale z wyraźnym ukontentowaniem przyjął jej wdzięczność.
Pozostawiona sam na sam ze swoim gospodarzem, Meg poprowadziła go do chłodnego, opuszczonego salonu. Jeśli
miał zamiar się oświadczyć, to miejsce wydawało się najwłaściwsze, a jeśli chciał ustalić datę ich eksmisji, lepiej,
żeby rodzeństwo nie dowiedziało się o tym właśnie dzisiaj.
Dostrzegła kątem oka, jak sir Artur zerka na puste palenisko, i wstrząsa nim dreszcz. Niemal się uśmiechnęła na ten
widok. Niemal. Miał zamiar się oświadczyć, a ona nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie jego propozycji. Będzie
uwięziona przy nim na zawsze. Będzie musiała pozwalać mu robić to, co robią mężowie z żonami, oraz poddawać się
jego woli.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]