§ Connelly Michael - Harry Bosch 06 - Schody aniolòw, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MICHAEL CONNELLY
SCHODY ANIOŁÓW
Dla McCalebJane Connely
Słowa dziwnie dźwięczały w jego ustach, jakby wypowiadał je ktoś inny. Bosch nie
poznawał własnego głosu, w którym brzmiało obce mu napięcie. Zwykłe "halo"
wyszeptane do telefonu było pełne nadziei, niemal desperacji. Jednak nie
podpowiedział mu gtos, którego oczekiwał. - Detektyw Bosch? Przez chwilę czuł
się jak głupiec. Zastanawiał się, czy rozmówca zauważył załamywanie się jego
głosu. - Tu porucznik Michael Tulin. Czy mówię z detektywem Boschem? Nazwisko
nic mu nie mówiło i chwilowy niepokój o brzmienie głosu został momentalnie
wyparty przez dużo paskudniej-szą obawę. - Tu Bosch. O co chodzi? Co się dzieje?
- Proszę zaczekać, chce z panem rozmawiać zastępca komendanta Irving. - O co...
Rozmówca wyłączył się i w słuchawce zapadła cisza. Bosch przypomniał sobie
Tulina - to adiutant Iryinga. Stał i czekał. Rozejrzał się po kuchni; jedynie w
piecyku paliło się słabe światełko. Jedną ręką mocno przycisnął słuchawkę do
ucha, drugą odruchowo przyłożył do brzucha. Popatrzył na cyfry wyświetlacza
zegara wbudowanego w mikrofalówkę. Była niemal druga, sprawdzał godzinę zaledwie
pięć minut temu. Tak się nie robi, pomyślał, czekając. Nie przez telefon.
Przychodzą do twoich drzwi. Mówią ci to, patrząc w oczy. W końcu po drugiej
stronie odezwał się Irving. - Detektyw Bosch? - Gdzie ona jest? Co się stało?
Bosch przeczekał kolejną chwilę nieznośnej ciszy z zamkniętymi oczami.
- Co proszę? - Proszę mi po prostu powiedzieć, co się z nią stało. To znaczy...
czy ona żyje? - Przepraszam, detektywie, nie bardzo wiem, o czym pan mówi.
Dzwonię, bo muszę zebrać pański zespół najszybciej, jak to możliwe. Potrzebni mi
jesteście do zadania specjalnego. Bosch otworzył oczy. Popatrzył przez kuchenne
okno na mroczny wąwóz biegnący poniżej domu. Powiódł wzrokiem wzdłuż zbocza
wzgórza w dół, na szosę, a potem z powrotem w górę, w stronę jaskrawych świateł
Hollywood widocznych przez wcięcie Przełęczy Cahuenga. Zastanawiał się, czy
każde z nich oznacza osobę bezsennie oczekującą na kogoś, kto nie miał się
zjawić. Widział własne odbicie w szybie. Wyglądał na zmęczonego. Nawet w tym
ciemnym szkle dostrzegał głębokie sińce pod oczami. - Mam dla pana zadanie -
powtórzył Irving niecierpliwie. - Czy jest pan zdolny do pracy, czy też... -
Mogę pracować. Musiałem tylko zebrać myśli. - No cóż, przepraszam, jeśli
obudziłem. Ale powinien pan być do tego przyzwyczajony. - Tak, nie ma sprawy.
Bosch nie przyznał się, że telefon wcale go nie obudził, że snuł się po domu,
czekając. - No to do roboty, detektywie. Na miejscu będzie kawa. - Na jakim
miejscu? - Pogadamy, kiedy się pan tam znajdzie. Nie chcę zwlekać już ani chwili
dłużej. Proszę zebrać swój zespół. Niech się stawią na Grand Street, pomiędzy
Trzecią i Czwartą. Przy górnej stacji Angels Flight*. Wie pan, gdzie to jest? -
Bunker Hill? Ja nie... - Otrzyma pan wyjaśnienia, kiedy pan dotrze na miejsce.
Proszę mnie tam odszukać. Jeśli będę na dole, proszę do mnie zjechać i z nikim
przedtem nie rozmawiać. - A co z porucznik Billets? Powinna... - Powiadomimy ją
o tym, co się dzieje. Tracimy tylko czas. To nie jest prośba. To rozkaz. Proszę
zebrać swoich ludzi i udać się tam. Czy wyrażam się wystarczająco jasno? - Tak
jest. - Zatem czekam. - Schody Aniołów, najkrótsza na świecie (ok. 100 m toru)
kolej szynowo-linowa prowadząca ze starego centrum Los Angeles na szczyt wzgórza
Bunker Hill, gdzie znajduje się obecnie centrum finansowe i muzeum (przyp.
dum.). Irving odłożył słuchawkę. Bosch jeszcze przez chwilę stał ze słuchawką
przy uchu, zastanawiając się, co się dzieje. Angels Flight to krótka, stroma
kolejka przewożąca ludzi na szczyt Bunker Hill, znajdująca się w centrum -
daleko poza granicami rewiru wydziału zabójstw Hollywood. Jeśli Irving miał przy
stacji Angels Flight nieboszczyka, śledztwo powinien prowadzić wydział
centralny. Jeśli tamtejsi detektywi nie mogli się nim zająć z powodu nadmiaru
spraw albo kłopotów kadrowych, czy też jeżeli rzecz zostałaby uznana za zbyt
poważną lub konieczne byłoby niedopuszczenie do niej mediów, przekazana
zostałaby specom - wydziałowi rabunków i zabójstw. Zaangażowanie w sprawę
zastępcy komendanta policji, i to w sobotę przed świtem, sugerowało tę drugą
możliwość, więc jego telefon wzywający Boscha wraz z zespołem, zamiast facetów z
Rabunków i Zabójstw, był zagadką. Cokolwiek Irving miał tam, przy Angels Flight,
ściąganie właśnie jego nie miało sensu. Bosch jeszcze raz spojrzał w ciemny
kanion, opuścił rękę ze słuchawką i się rozłączył. Żałował, że nie ma
papierosów, ale skoro tej nocy udało mu się jeszcze nie zapalić, nie zamierzał
się teraz złamać. Odwrócił się i oparł na blacie. Popatrzył na trzymany w dłoni
telefon, włączył go i wdusił przycisk pamięci, pod którym miał numer apartamentu
Kizmin Rider. Po rozmowie z nią zadzwoni do Jerry'ego Edgara. Bosch czuł
ogarniającą go ulgę, której jednak nie chciał się poddawać. Nie wiedział
jeszcze, co czeka na niego pod Angels Flight, lecz niewątpliwie odwróci to jego
uwagę od Eleanor Wish. Po dwóch sygnałach usłyszał czujny głos Rider. - Kiz, tu
Harry - powiedział - mamy robotę.
-2- Bosch zgodził się spotkać z dwojgiem swoich partnerów na posterunku wydziału
Hollywood, żeby wziąć tam samochody i pojechać do Angels Flight w centrum.
Zjeżdżając ze wzgórza, złapał na odbiorniku swojego jeepa stację KFWB i
wysłucha} najświeższych wiadomości o śledztwie w sprawie morder-, stwa
popełnionego przy zabytkowej kolejce szynowo-linowej. Znajdujący się na miejscu
zbrodni reporter poinformował, że w jednym z wagoników znaleziono dwa ciała oraz
że w akcji uczestniczy kilku członków zespołu z Rabunków i Zabójstw. Oznajmił
również, że nie dysponuje pełniejszą informacją, ponieważ policja odgrodziła
żółtą taśmą niezwykle duży teren, uniemożliwiając mu przyjrzenie się wszystkiemu
z bliska. Na posterunku Bosch podzielił się swoją skąpą wiedzą z Edgarem i
Rider, w czasie gdy brali trzy radiowozy z parkingu. - Wygląda więc na to, że
będziemy nędznymi pomagierami RiZ - podsumował Edgar, okazując swoje
rozdrażnienie z powodu wyrwania go ze snu, a przecież groziło mu spędzenie
całego weekendu na odwalaniu najgorszej roboty za ważniaków z RiZ. - Nasz pot,
ich sława. A w ten weekend nawet nie mieliśmy być pod telefonem. Dlaczego Irving
nie wezwał cholernego zespołu Rice'a, skoro już potrzebował kogoś z Hollywood?
Edgar miał sporo racji. Zespół pierwszy - Bosch, Edgar i Rider - miał w grafiku
ten weekend wolny. Gdyby Irving przestrzegał prawidłowej procedury wezwań,
zadzwoniłby do Terry'ego Rice'a dowodzącego zespołem trzecim, który znajdował
się na początku listy rotacyjnej. Jednak Bosch już się połapał, iż reguły
zostały nagięte, zwłaszcza że zastępca komendanta zadzwonił od razu do niego,
jeszcze przed porozumieniem się z jego bezpośrednią przełożoną, porucznik Grace
Billets. - No cóż, Jerry - powiedział Bosch, od dawna przyzwyczajony do narzekań
partnera - za chwilę będziesz miał okazję osobiście wypytać zastępcę komendanta.
10 - Pewnie, zrobię tak i przez następne dziesięć lat będę narażał dupę w
Harbor. Pieprzyć to. - Hej, oddział Harbor to łatwa robótka - odezwała się
Rider, żeby nieco się podręczyć z Edgarem. Wiedziała, że jej partner mieszka w
Valley, dlatego takie przeniesienie oznaczałoby paskudne dojazdy, półtorej
godziny w jedną stronę -najczystszą definicję terapii autostradowej, stosowanej
przez szefostwo jako sposób karania malkontentów i kłopotliwych gliniarzy. - Oni
tam mają tylko sześć, siedem zabójstw rocznie. - Miła rzecz, ale ja to pieprzę.
- Dobra, dobra - wtrącił się Bosch. - Po prostu ruszajmy, a martwić się będziemy
później. Nie pogubcie się. Bosch podjechał Bulwarem Hollywood do 101, potem
niemal pustą autostradą dotarł do centrum. W połowie drogi zerknął w lusterko
wsteczne, partnerzy podążali za nim. Nawet w ciemności łatwo wyłapał ich
spomiędzy innych samochodów. Nienawidził tych nowych pojazdów. Pomalowane były
na czar-no-biało i wyglądały dokładnie jak radiowozy patrolowe, tylko że nie
miały kogutów na dachu. To poprzedni komendant wpadł na pomysł, żeby zastąpić
radiowozami niczym się niewy-różniające pojazdy przeznaczone dla detektywów.
Zwykłe oszustwo mające na celu dotrzymanie obietnicy zwiększenia liczebności
policjantów na ulicach. Taka zamiana miała przekonać społeczeństwo, że na ulicy
znajduje się więcej patroli. Również w publicznych wypowiedziach dla różnych
grup społecznych doliczał detektywów używających radiowozów i z dumą oświadczał,
że zwiększył liczbę policjantów na mieście o ładnych parę setek. Tymczasem
śledczy usiłujący wykonywać swoją robotę poruszali się niczym ruchome cele.
Wielokrotnie Bosch wraz z zespołem próbowali dostarczyć nakaz aresztowania albo
w czasie śledztwa gdzieś się dostać niepostrzeżenie i byli natychmiast zdradzani
przez samochody. Głupi i niebezpieczny pomysł, ale takie rozporządzenie
komendanta obowiązywało we wszystkich komisariatach, chociaż jego autor nie
został mianowany na następną pięcioletnią kadencję. Bosch, podobnie jak wielu
detektywów z wydziału, miał nadzieję, że nowy komendant wkrótce każe z powrotem
zmienić samochody na niczym się niewyróżniające. Na razie zaprzestał jeżdżenia
przydzielonym mu autem z pracy do domu. To było miłe; ale nie zamierzał stawiać
przed własnym mieszkaniem pojazdu tak jednoznacznie zdradzającego jego zawód.
Nie w Los Angeles. Nigdy nie wiadomo, jakie zagrożenie mógłby zwabić do jego
drzwi.
Dotarli na Grand Street o drugiej czterdzieści pięć. Zatrzymawszy się, Bosch
zauważył nienormalnie dużą liczbę policyjnych samochodów zaparkowanych przy
krawężniku California Plaża. Zobaczył taśmę odgraniczającą miejsce zbrodni, van
ko-ronera, kilka wozów patrolowych i kilka sedanów detektywów - nie radiowozów,
ale zwyczajnych pojazdów nadal używanych przez facetów z RiZ. Czekając na Rider
i Edgara, otworzył teczkę, wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do domu. Po
piątym dzwonku odezwała się sekretarka automatyczna i usłyszał własny głos
proszący o zostawienie wiadomości. Już miał zerwać połączenie, jednak postanowił
nagrać parę słów. - Eleanor, to ja. Zostałem wezwany... ale zadzwoń na mój pager
albo na komórkę, kiedy wrócisz, żebym wiedział, że z tobą wszystko w porządku...
W porządku, tak. Pa - och, teraz jest druga czterdzieści pięć. Sobota rano. Pa.
Edgar i Rider podeszli do samochodu. Odłożył telefon i wysiadł, zabierając ze
sobą teczkę. Edgar, najwyższy spośród nich trojga, przytrzymał uniesioną żółtą
taśmę ogradzającą miejsce zbrodni. Przeszli pod nią, podali swoje nazwiska i
numery odznak umundurowanemu funkcjonariuszowi sporządzającemu listę osób
obecnych na miejscu przestępstwa i ruszyli na drugą stronę California Plaża.
Plac znajdował się w centrum zabudowy Bunker Hill. Był to kamienny dziedziniec
utworzony przez zbiegające się ściany dwóch licowanych marmurem wieżowców
biurowych, apartamentowiec i Muzeum Sztuki Współczesnej. Pośrodku w lśniącym
basenie znajdowała się wielka fontanna. Co prawda o tej porze pompy i światła
nie działały, dlatego powierzchnia wody była czarna i gładka. Za fontanną
widniała odtworzona w stylu beaux arts górna stacja i maszynownia Angels Flight.
To właśnie koło tej niewielkiej budowli kręciła się większość policjantów, jakby
na coś czekając. Bosch rozglądał się za błyszczącą, wygoloną czaszką Irvina
Irroiga, zastępcy komendanta, ale nie wypatrzył go. Całą trójką przeszli przez
zgromadzony tłumek i zbliżyli się do pojedynczego wagonika stojącego na szczycie
toru. Po drodze Harry rozpoznał wielu detektywów z wydziału ra- ., bunków i
zabójstw. Pracował z nimi lata temu, kiedy należał do elitarnego oddziału. Kilku
skinęło mu głową albo powitało go po imieniu. Bosch zobaczył Francisa SheeKana,
swojego niegdysiejszego partnera, który stał z boku i paHI papierosa. Odłączył
się od zespołu i podszedł do niego. - Erankie - odezwał się. - Co się dzieje? -
Harry, co ty tu robisz?
12 - Wezwano mnie. Irving nas ściągnął. - Cholera. Przykro mi, partnerze, nie
życzyłbym tego najgorszemu wrogowi. - Dlaczego, o co chodzi... - Lepiej najpierw
pogadaj z szefem. Trzyma wszystko pod wielkim kloszem. Bosch zawahał się.
Sheehan wyglądał na wyczerpanego, ale nie widzieli się od miesięcy. Nie miał
pojęcia, dlaczego ani kiedy pod jego smutnymi jak u basseta oczami pojawiły się
głębokie cienie. Na moment przypomniał sobie widziane wcześniej odbicie własnej
twarzy. - Dobrze się czujesz, Francis? - Nigdy nie czułem się lepiej. - Okay,
pogadamy później. Bosch dołączył do partnerów, którzy stali koło wagonika. Edgar
wskazał lekko głową na lewo od swojego szefa. - Hej, Harry, widziałeś? - spytał
cicho. - Tam są Sustain Chastain i jego banda. Co te kutasy tu robią? Bosch
odwrócił się i zobaczył grupkę ludzi z wydziału spraw wewnętrznych. - Nie mam
pojęcia - mruknął. Spojrzenia Chastaina i Boscha spotkały się na moment. Harry
nie podtrzymał kontaktu. Szkoda energii na denerwowanie się samym widokiem
faceta z Wewnętrznego. Zamiast tego skoncentrował się na ogarnięciu całej
sytuacji. Rozpierała go ciekawość. Liczba bysiów z RiZ kręcących się po okolicy,
gogusie z Wewnętrznego, zastępca komendanta - musiał zorientować się, o co tu
chodzi. Mając tuż za plecami Edgara i Rider, Bosch przecisnął się do wagonika.
Wewnątrz poustawiano przenośne reflektorki, jasno było jak w salonie, dwóch
techników robiło swoje. Dzięki temu Bosch zorientował się, że przybył tu dość
późno. Technicy nie zabierali się do pracy, dopóki współpracownicy koro-nera nie
skończyli swojej roboty - oficjalne uznanie zgonu ofiar, obfotografowanie ciał,
zbadanie ran, poszukiwanie broni i identyfikacja. Bosch podszedł do tylnej
części pochyłego wagonika i zajrzał do środka przez otwarte drzwi. Technicy
pracowali nad dwoma ciałami. Na jednym ze środkowych siedzeń leżała kobieta.
Miała na sobie szare legginsy i białą koszulkę bawełnianą sięgającą do ud. Na
jej piersi, w miejscu wlotu pocisku, wykwitła duża plama krwi. Głowę miała
odrzuconą w tył, na parapet okna. Czarnowłosa, o ciemnej cerze, niewątpliwie
pochodziła gdzieś zza południowej granicy. Na siedzeniu obok
niej znajdowała się plastikowa torba pełna różnych przedmiotów, których nie
umiał rozpoznać. Wystawała z niej złożona gazeta. Na stopniach blisko tylnych
drzwi wagonika, twarzą do dołu leżały zwłoki czarnoskórego mężczyzny w szarym
garniturze. Z miejsca, gdzie stał, Bosch nie mógł dostrzec twarzy, widział też
tylko jedną ranę - przestrzelinę na prawej dłoni. Wiedział, że w raporcie z
autopsji zostanie ona później opisana jako "obronna". Mężczyzna zasłonił się
dłonią, gdy bezskutecznie próbował zatrzymać pocisk. Bosch widział takie rany
wielokrotnie i zawsze myślał wtedy o dramatycznych gestach, jakie ludzie robią,
kiedy nadchodzi koniec. Próba zasłonienia się dłonią przed kulą należała do
najbardziej desperackich. Pomimo że technicy kręcili się w polu widzenia, mógł
sięgnąć wzrokiem w dół, poprzez nachylony wagonik i wzdłuż torów aż do Hill
Street, znajdującej się około stu metrów niżej. Tam, u stóp wzgórza, stał
identyczny wagonik. Przy kołowrotach wejściowych i w okolicy wejścia do
supermarketu Grand Central po drugiej stronie ulicy kręciła się kolejna grupka
detektywów. ' Bosch jeździł tą kolejką jako dziecko i sprawdził wtedy, jak ona
działa. Pamiętał to jeszcze. Dwa identyczne wagoniki stanowiły dla siebie
przeciwwagę. Kiedy jeden jechał do góry, po równoległym torze drugi poruszał się
w dół. Mijały się pośrodku trasy. Przypomniał sobie jak jeździł Angels Flight,
na długo zanim Bunker Hill odrodziło się jako poważne centrum biznesowe, pełne
szkła, z marmurowymi wieżowcami, wysokiej klasy apartamentowcami, muzeami i
fontannami, które nazywano ogrodami wodnymi. Wtedy, przed laty, wzgórze
zajmowały wiktoriańskie domy, których świetność dawno przeminęła i które
zmieniły się w zaniedbane kamienice z pokojami do wynajęcia. Wtedy Harry wraz z
matką wjeżdżali z Angels Flight na górę, szukać mieszkania. - Wreszcie pan jest,
detektywie Bosch. Odwrócił się. Zastępca komendanta Irving stał w otwartych
drzwiach małego budynku stacji. - Zapraszam wszystkich - powiedział, gestem
wzywając zespół do środka. Weszli do ciasnego pomieszczenia zdominowanego przez
wielkie, stare koła linowe, które kiedyś poruszały wagonikami po zboczu. Bosch
przypomniał sobie przeczytane informacje, że kiedy Angels Flight odrestaurowano
kilka lat temu, po ćwierć wieku nieuźywania, liny i koła zastąpiono elektrycznym
systemem monitorowanym przez komputer.
14 Po jednej stronie wystawionych jako eksponaty kół było akurat dość miejsca na
mały stolik i dwa składane krzesła. Po drugiej znajdował się komputer sterujący
kolejką, fotel operatora i stos kartonowych pudełek, z których górne było
otwarte. Wystawały z niego foldery omawiające historię Angels Flight. Pod dalszą
ścianą, w cieniu pomiędzy starymi żelaznymi kołami stał mężczyzna, którego Bosch
rozpoznał. Splótł dłonie, pochylił głowę. Bosch kiedyś pracował dla kapitana
Johna Garwooda, komendanta wydziału rabunków i zabójstw. Po wyrazie jego twarzy
poznał, że jego dawny szef jest czymś bardzo poruszony. Nie spojrzał na nich,
trójka detektywów zachowała milczenie. Irving podszedł do telefonu stojącego na
stoliku i podniósł odłożoną słuchawkę. Rozpoczynając rozmowę, gestem polecił
Boschowi zamknąć drzwi. - Przepraszam, sir - powiedział. - To zespół z
Hollywood, Są tutaj, i możemy zaczynać. buSłuchał przez chwilę, pożegnał się i
odłożył słuchawkę. Szacunek w jego głosie i fakt, że powiedział "sir", wyjaśniły
Boschowi, że rozmawiał z komendantem policji. Jeszcze jedna z osobliwości tej
sprawy. - No to w porządku - rzekł Irving, odwracając się do trójki detektywów.
- Przepraszam za wyrwanie was z łóżek, zwłaszcza że mieliście wolne. Jednak
rozmawiałem z porucznik Billets i wypadliście z grafiku Hollywood do czasu
załatwienia tej sprawy. - A z czym konkretnie mamy tu do czynienia? - zapytał
Bosch. - Delikatna sprawa. Zabójstwo dwojga obywateli. Bosch miał nadzieję, że w
końcu dowie się, o co chodzi. - Panie komendancie, widziałem tu tylu facetów z
RiZ, że można by ponownie przeprowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa Kennedy'ego
- powiedział, zerkając na Garwooda. -Nie wspominając już o gogusiach z SW
pętających się po okolicy. Co my tu właściwie robimy? Czego pan chce? - To
proste - odparł Irving - powierzam panu śledztwo. Teraz to pańska sprawa,
detektywie Bosch. Śledczy z RiZ wycofają się, kiedy tylko wy zaczniecie. Jak
widzicie, spóźniliście się. Pech, ale sądzę, że poradzicie sobie z tym. Wiem, co
potraficie. Bosch patrzył na niego przez chwilę, potem znów zerknął na Garwooda.
Kapitan nie poruszył się i ciągle wbijał wzrok w podłogę. Bosch zadał jedyne
pytanie, które mogło wyjaśnić tę dziwną sytuację.
- Mężczyzna i kobieta, ci w wagoniku. Kim oni są? Irving skiną} głową. - Byli
jest lepszym słowem. Byli. Kobieta nazywała się Catalina Perez. Kim była i co
robiła w Angels Flight, jeszcze nie wiemy. Prawdopodobnie bez znaczenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]