!Agatha Christie - Tajemnica Siedmiu Zegarów, 25.09.2016

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AGATHA CHRISTIETAJEMNICA SIEDMIU ZEGARÓWTŁUMACZYLI LESZEK LIWA I ANNA PEŁECHTYTUŁ ORYGINAŁU: THE SEVEN DIALS MYSTERYROZDZIAŁ PIERWSZYO WCZESNYM WSTAWANIUJimmy Thesiger, przemiły młodzieniec, zbiegał po szerokich schodach wiekowej rezydencji "Chimneys". Pokonywał po dwa stopnie naraz z takim popiechem, że u stóp schodów omal nie zderzył się z Tredwellem, statecznym kamerdynerem, który przemierzał hall niosšc dzbanek goršcej kawy. Podziwu godny spokój i niezwykła zręcznoć Tredwella zdołały szczęliwie zapobiec katastrofie.- Przepraszam - rzucił Jimmy beztrosko. - Czy już wszyscy zeszli?- Nie, proszę pana. Nie ma jeszcze pana Wade'a.- No tak - rzekł Jimmy i podšżył do jadalni. Pokój był pusty, jeżeli nie liczyć obecnoci pani domu, która obdarzyła młodzieńca spojrzeniem pełnym wyrzutu. Jimmy poczuł się nieswojo. Podobnego wrażenia dowiadczał, ilekroć napotkał wzrok martwego dorsza na wystawie w sklepie rybnym. Do diabła, czemu ta kobieta tak na niego patrzy? W końcu kto to słyszał, żeby podawać niadanie punktualnie o dziewištej trzydzieci? I to majš być miłe wywczasy w uroczej wiejskiej rezydencji? Wprawdzie jest kwadrans po jedenastej, ale i tak...- Obawiam się, że nieco zaspałem, lady Coote - usprawiedliwił się.- Och, nic nie szkodzi - westchnęła lady Coote z nutkš melancholii w głosie.Przyznać należy, że nic nie wytršcało jej z równowagi bardziej niż ludzie, którzy spóniajš się na niadanie. Przez pierwsze dziesięć lat małżeństwa sir Oswald Coote (wtedy jeszcze zwyczajny pan Coote) czynił jej wyrzuty, ilekroć ranny posiłek podano choć pół minuty póniej niż o ósmej. Lady Coote przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się traktować niepunktualnoć jak miertelny grzech. A powszechnie wiadomo, że przyzwyczajenie bywa drugš naturš człowieka. Ponadto, będšc kobietš nad wyraz dobrodusznš, często zadawała sobie pytanie, jak ci młodzi ludzie będš kiedykolwiek w stanie dojć do czego, skoro nie potrafiš zmusić się do wczesnego wstawania. Sir Oswald często podkrelał w swych wypowiedziach dla prasy, a nawet w rozmowach w gronie znajomych, że swoje osišgnięcia zawdzięcza tylko i wyłšcznie skromnemu życiu i dobroczynnym skutkom wczesnego wstawania.Lady Coote była kobietš o obfitych kształtach i o twarzy, na której malował się ból istnienia. Miała wielkie, smutne oczy i dojmujšco głęboki, niski głos. Artysta szukajšcy modelki do Racheli opłakujšcej swe dzieci na jej widok niewštpliwie zapiałby z zachwytu, za reżyser melodramatu z radociš przyjšłby jš do roli skrzywdzonej żony brnšcej przez głębokie niegi w ucieczce przed mężem łajdakiem.Postronny obserwator patrzšc na lady Coote wysnułby przypuszczenie, iż na dnie swej duszy kryje ona jaki przeraliwie smutny sekret. Prawdę powiedziawszy, jedynym problemem, który trapił tę poczciwš niewiastę, był sir Oswald, który niczym gwiazda rozbłysnšł w sferach finansjery. W młodoci była przemiłym, tryskajšcym optymizmem stworzeniem zakochanym po uszy w Oswaldzie Coote'ie. Ten młody, pełen aspiracji chłopiec pracował w sklepie z rowerami znajdujšcym się tuż obok magazynu jej ojca. Po lubie Coote'owie pędzili wesoły żywot w skromnym, wynajętym mieszkanku. Wkrótce przenieli się do niewielkiego domku, potem większego domu, potem za zamieszkiwali niezliczone domostwa, kamienice i tym podobne, zawsze jednak w pobliżu huty. Teraz jednak, kiedy osišgnšł tak pokany stan konta, że mógł się wreszcie jako tako uniezależnić od huty, sir Oswald czerpał przyjemnoć z wynajmowania największych i najwspanialszych posiadłoci w Anglii. "Chimneys" było miejscem, gdzie o historię można się było potknšć na każdym kroku, więc siłš rzeczy sir Oswald nie potrafił oprzeć się pokusie i odnajšł rezydencję na dwa lata od markiza Caterham. Jego ambicje póki co były zaspokojone.Lady Coote, przyznajmy to otwarcie, nie podzielała ambicji męża. Czuła się samotna. Od niepamiętnych czasów jedynš radociš rozwietlajšcš jej szarš egzystencję u boku męża były rozmowy ze służbš. Nawet teraz, po latach, kiedy liczba usługujšcych jej osób rosła w zastraszajšcym tempie, lady Coote z namiętnociš oddawała się temu zajęciu, mimo że tak naprawdę, poród tej rzeszy roztrzepanych pokojówek, czuła się niczym rozbitek na bezludnej wyspie. Przerażał jš kamerdyner o manierach arcybiskupa, kucharz z obcym akcentem, potężna gospodyni, pod której stopami deski podłogi trzeszczały przeraliwie...Westchnęła ciężko i odpłynęła niczym zjawa przez otwarte drzwi tarasu ku niepomiernej uldze Jimmy'ego Thesigera, który skwapliwie skorzystał z okazji i sięgnšł po następnš porcję wymienitych nereczek.Lady Coote stała przez chwilę na tarasie przybrawszy pozę tragicznš, po czym zebrała się na odwagę, by zamienić parę słów z MacDonaldem, głównym ogrodnikiem, który z minš udzielnego władcy lustrował włanie swe włoci. MacDonald był zaiste księciem poród ogrodników. Jego obowišzkiem było rzšdzić i należy przyznać, że czynił swš powinnoć skutecznie, jak przystało na despotę.Lady Coote niemiało dała znać o swej obecnoci.- Dzień dobry, MacDonald.- Dzień dobry, janie pani.Mówił z powagš i dostojeństwem, jak cesarz na pogrzebie.- Zastanawiam się, czy nie można by zerwać trochę winogron na dzisiejszy podwieczorek?- Muszš jeszcze trochę dojrzeć - odparł MacDonald grzecznie, lecz z naciskiem.- Ach, tak - rzekła lady Coote, po czym niepewnym głosem dorzuciła: - Wczoraj zajrzałam do szkłarni. Spróbowałam trochę i wydawały się w sam raz.MacDonald spojrzał na niš tak, że aż poczerwieniała ze wstydu. Miała wrażenie, że popełniła niewybaczalny grzech. Najwyraniej nieboszczce markizie Caterham przez myl by nie przeszło dopucić się podobnej niestosownoci.- Gdyby janie pani rzekła słówko, kazałbym cišć kić i dostarczyć janie pani przez Tredwella - rzucił MacDonald z wyrzutem.- Och, dziękuję - powiedziała lady Coote. - Następnym razem tak włanie zrobię.- Ale i tak muszš jeszcze trochę dojrzeć.- No cóż - wymamrotała lady Coote - w takim razie obędziemy się bez winogron.MacDonald milczał taktownie. Lady Coote postanowiła raz jeszcze zebrać się na odwagę.- Zamierzałam porozmawiać z wami na temat trawnika na tyłach ogrodu różanego. Zastanawiam się, czy nie można by go użyć do gry w kręgle. Sir Oswald bardzo lubi grać w kręgle."W końcu cóż w tym złego?" - dodała w duchu. Z lekcji historii pamiętała, że sir Francis Drake również grywał w kręgle ze swymi znamienitymi przyjaciółmi. Wszak wiadomoć o Armadzie dotarła do niego, włanie kiedy oddawał się tej szlachetnej grze. Niewštpliwie było to więc zajęcie godne gentlemana i nawet MacDonald nie będzie miał nic przeciwko temu. Nie wzięła jednak pod uwagę dominujšcej u każdego dobrego ogrodnika cechy, jakš jest odrzucanie wszelkich czynionych mu sugestii.- Raczej się do tego nie nadaje - odparł MacDonald niezobowišzujšco.Lady Coote nie zdawała sobie sprawy, że brnie w zastawionš podstępnie pułapkę.- A gdyby go tak nieco przystrzyc i... no... uprzštnšć? - cišgnęła z nadziejš.- Niby tak - cedził MacDonald. - To by się dało zrobić. Ale wtedy musiałbym cišgnšć Williama z dolnego skraju.- Ach, tak - odparła skonfundowana lady Coote. Wprawdzie termin "dolny skraj" nic jej nie mówił, ale dla MacDonalda najwyraniej wišzał się on z przeszkodš nie do pokonania.- A to by było przecież nierozsšdne... - dorzucił ogrodnik.- No tak, rzeczywicie nierozsšdne - przytaknęła skwapliwie, sama nie wiedzšc, czemu tak łatwo się zgodziła.MacDonald zmierzył jš wzrokiem.- Naturalnie - cišgnšł - jeżeli takie jest janie pani życzenie...Tu urwał, ale lady Coote przestraszona gronym tonem jego głosu natychmiast skapitulowała.- Och, nie - rzekła. - Doskonale rozumiem. Niech William pozostanie przy dolnym skraju.- więte słowa, janie pani.- No tak - bšknęła lady Coote.- Wiedziałem, że janie pani się zgodzi.- No tak - powtórzyła lady Coote. MacDonald uchylił kapelusza i odszedł.Lady Coote ciężko westchnęła spoglšdajšc za odchodzšcym ogrodnikiem. Jimmy Thesiger, z żołšdkiem pełnym bekonu i nereczek, stanšł obok niej na tarasie i również westchnšł, chód, dodajmy, z innych zgoła pobudek.- Klawa pogoda - zagadnšł.- Słucham? - lady Coote spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. - Och, tak, rzeczywicie. Nie zwróciłam uwagi.- A gdzie reszta towarzystwa? Zbijajš bški nad jeziorem?- Tak przypuszczam. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Lady Coote odwróciła się na pięcie i wróciła do jadalni. Tredwell stał przy stole zajęty studiowaniem czajniczka do kawy.- Mój Boże! Czy pan... jak mu tam, pan...- Wade, milady?- Wade, no włanie. Jeszcze go nie ma?- Nie, milady.- Już póno.- Tak, milady.- Mój Boże! Mam nadzieję, Tredwell, że w końcu zaszczyci nas swš obecnociš.- Niewštpliwie, milady. Wczoraj pan Wade wstał o jedenastej trzydzieci.Lady Coote zerknęła na zegar cienny. Pokazywał za dwadziecia dwunastš. Ogarnięta nagłym współczuciem rzekła:- To musi być strasznie kłopotliwe, prawda? Sprzštnšć to wszystko i zdšżyć na pierwszš z lunchem.- Przywykłem już do manier dzisiejszej młodzieży, milady.W tym dystyngowanym stwierdzeniu kryła się nagana. W podobny sposób zapewne biskup wyrzucałby barbarzyńcy nieumylne blunierstwo.Twarz lady Coote po raz drugi tego poranka pokryła się rumieńcem. Szczęliwie w tymże momencie otwarły się drzwi i do jadami wszedł poważny młodzieniec w okularach.- Aaa, tu pani jest, lady Coote. Sir Oswald pyta o paniš.- Już idę, panie Bateman.I popieszyła w stronę hallu.Rupert Bateman, osobisty sekretarz sir Oswalda, ruszył w stronę otwartych drzwi tarasu i pogršżonego w błogim nieróbstwie Jimmy'ego Thesigera.- Witaj, Pongo - rzucił Jimmy. - Zdaje mi się, że wypadałoby poszukać tych... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl