(Córy Życia 25) - Groźne prądy - May Grethe Lerum, Henrieta 3, Córy życia (Całość)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May Grethe Lerum
GROŹNE PRĄDY
Córy Życia 25
ROZDZIAŁ I
Zapach szałwii z początku otulał jej nos niczym
ochronna mglista zasłona, potem jednak ostry aromat
wdarł się głęboko w płuca. Wywołał silne mdłości, wyry­
wając ją tym samym z omdlenia.
- Wypij! - nakazała Thilla.
Johanna przełknęła, żeby się nie udusić, a potem z ca­
łych sił zaczerpnęła powietrza i oswobodziła głowę z uści­
sku mocnych dłoni.
Gardłem targnął gwałtowny atak kaszlu, lecz głos Thil-
li, nakazujący zatrzymanie ostrego napoju, jakoś zdołał
do niej dotrzeć. Zapiekło ją w żołądku, mikstura na pew­
no zawierała sporo mocnego alkoholu.
- Ocknęła się wreszcie, biedna mała. Ale ona jest silna,
wszystko będzie dobrze, Thillo.
- Wiem, wiem - odmruknęła drobna kobieta z irytacją.
- A ty lepiej stąd znikaj i przynieś więcej drewna. Chłod­
no tutaj, nie czujesz? Johanna wciąż ma stopy zimne jak
sople lodu.
Petrus wyniósł się bez protestów.
Thilla na powrót zajęła się obmywaniem twarzy mło­
dej kobiety letnim wywarem z szałwii, jałowca i kwiatów
rumianku. Zioła sprawią, że opuchlizna zejdzie, a zadra­
pania na policzku nie zropieją i zagoją się, nie pozosta­
wiając trwałych blizn.
Gruba sinoczerwona pręga nabrzmiałej skóry na szyi
Johanny była już oczyszczona i przewiązana. Thilla prze­
żegnała się, słysząc, jak z gardła chorej wydobywają się
dźwięki, które dawały nadzieję, że Johanna nie straci gło­
su w wyniku napadu. Pierwszej nocy bali się, że w ogóle
nie będzie mogła oddychać, opuchlizna uciskała jej szyję
niczym zwoje grubego sznura. Thilla miała wielką ocho­
tę naciąć skórę w tym samym miejscu, w którym kiedyś
nacięła szyję dziecka, gdy w gardle utkwił mu duży kawa­
łek kalarepy. W przypadku Johanny ryzyko, że utrafi
w żyłę albo nawet w sam przełyk, było jednak zbyt wiel­
kie. Na szczęście, kiedy noc zaczęła już przechodzić
w dzień, Thilli udało się doprowadzić do zmniejszenia
obrzęku i zmusić Johannę do przełknięcia pierwszych ły­
ków wzmacniającego i oczyszczającego napoju.
Nie wiedzieli, czy napastnik zdążył wyrządzić Johan-
nie większą krzywdę, lecz znaleziono ją ze spódnicami za­
dartymi aż na twarz, w wełnianych majtkach porwanych
na strzępy. Thilla wymieszała więc zbrązowiałe suszone
zioła z gotową nalewką z pewnej rosnącej w górach rośli­
ny, którą przechowywała w schowku zamkniętym na
klucz. Johannie mogło się to nie spodobać, lecz Thilla nie
chciała narażać nieszczęsnej dziewczyny na ewentualne
następstwa tego, co być może się stało.
Teraz, bez względu na to, czy napastnik wyrządził jej
taką krzywdę, czy też nie, jego czyn nie przyniesie żad­
nych innych owoców oprócz lęku, jaki zapewne wpalił się
w duszę Johanny.
Ona to zniesie, nawet jeśli ma w sobie zaledwie ułamek
siły swojej babki, pocieszała się Thilla.
A kiedy Johanna otworzyła wreszcie jedno oko i utkwi­
ła wzrok w Thillę, starsza kobieta uśmiechnęła się i znów
dziękowała swej Dobrej Matce.
- Wciąż go ścigają, w pogoń na ulice wysłano nawet
żołnierzy. Ale trudno go będzie złapać, nikt go nie wi­
dział, nawet Marcello nie zachował dosyć przytomności,
żeby podać jakiś opis tego człowieka. Było ciemno, wiesz,
a ten nieszczęsny młodzieniec i tak miał ręce pełne robo­
ty z ratowaniem ciebie. Muszę ci zresztą powiedzieć, że
jest zupełnie niepocieszony, grozi, że wyłamie drzwi, je­
śli wkrótce tu go nie wpuszczę...
Od paplania Thilli Johannie znów przed oczami zatańczy­
ły czerwone plamy. Spróbowała podnieść się w łóżku, chcia­
ła krzyknąć do Thilli, że to nie tak, że wszystko źle, bardzo
źle, ale gardło miała zasznurowane, obolałe i Thilla zaraz su­
rowo upomniała ją, że powinna zachowywać spokój.
Zanim Johanna zdołała się obronić, kobieta wlała jej do
ust jeszcze kilka słodko-gorzkich kropli. Spłynęły do gar­
dła bez potrzeby bolesnego przełykania, Johanna poczuła,
że działają, nim jej głowa znów ciężko opadła na posłanie.
Niemy krzyk wciąż usiłował się z niej wydostać, oczy
wywracały się w oszołomieniu mieszanką Thilli, lecz ja­
ko ostatni zasnął w niej strach, że owo potworne niepo­
rozumienie pozbawi życia ich wszystkich.
Czwartego dnia obudziła się sama, leżała z zamknięty­
mi oczami, dopóki nie dotarła do niej świadomość, że rze­
czywiście już nie śpi i jest w stanie myśleć. Z drobnych
kawałeczków zaczęła składać cały ten koszmar, przyglą­
dała się uważnie każdej najdrobniejszej cząstce, badała je
starannie, zanim odważyła się wreszcie stwierdzić, że są
rzeczywiste.
Trafiła do jakiejś stajni. Dlaczego? Tego przypomnieć
sobie nie mogła. Ale znalazła się właśnie w takim miejscu,
czekała na Marcella, bała się. Bardzo się bała. Ale czy to
się działo, zanim on się na nią rzucił? Zanim obalił ją na
ziemię w koński nawóz i poczuła cienki rzemień zaciska­
jący się na szyi?
Johanna leżała, czując, jak pot z wolna występuje jej
na twarz, w miarę jak ciało również powoli dochodzi do
siebie i krzykiem bólu zagłusza gorączkowe próby odzy­
skania rozumu.
Twarz jej płonęła, paliła i swędziała, a kiedy uniosła rę­
kę, żeby sprawdzić, czy w istocie została okaleczona tak
strasznie, jak miała wrażenie, w stawie barkowym kość
zazgrzytała o kość.
Ból ustępował jedynie na krótkie momenty, odsuwał
się niczym chmury gonione wiatrem i tylko przez ułamek
chwili była w stanie pochwycić własne myśli.
Marcello...
Marcello siedział nad nią, to jego głos jadowitym sy­
kiem sączył jej się do ucha!
To jego dłonie wykręciły jej rękę na plecy, to on chciał
ją zabić, tak jak uczynił z...
Jęknęła głucho, gdy wszystko razem powróciło do jej
pamięci.
Prywatne zgromadzenie Remmermanna, martwa Met-
te na noszach... Marcello, który postanowił tam jechać, że­
by być świadkiem przestępstwa, jakie niewątpliwie popeł­
niali uczeni chirurdzy.
Wciąż nie całkiem mogła zrozumieć, co się stało, lecz
jedna jedyna prawda objawiała jej się wyraźnie na tyle, na
ile pozwalała na to mgła cierpienia:
Marcello usiłował ją zabić. To on musiał być jednym ze
służalców Remmermanna, być może właśnie tym, który zdo­
bywał ludzkie zwłoki w doskonałym stanie, potajemnie wy­
korzystywane przez chirurgów do przeprowadzania sekcji.
Marcello, mężczyzna, którego, jak jej się wydawało,
pokochała już za sam tylko fakt, że umiał sprawić, by
znów śmiała się i czuła radość. Tymczasem okazał się po­
spolitym mordercą. Człowiekiem, który nawet wtedy,
gdy się dla niego rozebrała, widział ją zimną na stole, pod
nożem, przeznaczoną, by służyła nauce.
Johanna czuła, że musi staczać walkę o każdy haust po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl