(Nierządnica 02) - Kasztelanka - Iny Lorentz, Lorentz Iny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->INY LORENTZKasztelankaDie KastellaninTłumaczyła: Marta ArchmanCZĘŚĆ PIERWSZAZdradaI.Spojrzenie Marii błądziło po zebranych myśliwych, aż zatrzymało się najej mężu. Siedział na koniu tak pewnie, jakby był z nim zrośnięty – w jednejręce na pozór niedbale dzierżył cugle, w drugiej zaś przygotowaną do strzałukuszę. Obok niego jechał ich gospodarz, Konrad von Weilburg, takżemężczyzna okazałej postury. Obaj byli średniego wzrostu i mieli szerokiemuskularne ramiona, ale u von Weilburga było już widać wydatne zaczątkibrzuszka, Michał zaś ciągle mógł się pochwalić smukłą talią i wąskimi biodramimłodzieńca, a jego twarz z wysokim czołem pod ciemnoblond włosami, zjasnymi, sokolimi oczami i silnie zaznaczoną szczęką, sprawiała wrażenie dużobardziej zdecydowanej niż twarz towarzysza. Konrad von Weilburg nawet napolowaniu nie zrezygnował z obcisłych rajtuzów i zdobnie haftowanegokubraka, gdy tymczasem Michał miał na sobie długie wygodne bryczesy orazzwykłą skórzaną kamizelkę z półdługimi rękawami, narzuconą na zielonąkoszulę. Na nogi założył mocne wysokie buty do konnej jazdy i tylkoprzystrojony dwoma bażancimi piórkami beret zdradzał, że nie był to knecht,lecz podwładny jakiegoś wielkiego pana.Michał musiał poczuć na sobie wzrok Marii, ponieważ kolejny raz sięodwrócił, lekko pomachał kuszą i obdarzył żonę pełnym miłości uśmiechem. Poczym pognał konia i zniknął w lesie wśród kolorowego jesiennego listowia.Maria przypomniała sobie ten dzień sprzed dziesięciu lat, kiedy wydano ją zamąż za przyjaciela z dzieciństwa. Sakramentalne „tak”, o które podczas ślubu wklasztorze na wyspie ani razu jej nie spytano, dziś mogłaby wypowiadać okażdej porze dnia i nocy, tak była z Michałem szczęśliwa.Irmingard von Weilburg ustawiła swoją klacz obok konia Marii imrugnęła do niej porozumiewawczo.– Naprawdę powinnyśmy być zadowolone z naszych mężów. Obaj sąprzystojni i miłego usposobienia, a jeśli chodzi o sprawy łóżkowe, lepiej niemogłam trafić z moim Konradem. Ale komu w drogę, temu czas; wracajmy namiejsce zbiórki. Ja tak samo niechętnie strzelam do zwierząt jak wy. Wedługmnie polowanie to męska rzecz, podobnie jak wojna. Poza tym mam ochotę nałyk wina korzennego, nawet jeśli z pewnością nie będzie tak smakowało jak to,którym poczęstowaliście nas zeszłego roku – z rozrzewnieniem oblizała wargi.Maria roześmiała się serdecznie.– A tak, tamto wino było rzeczywiście dobre. Mieszankę ziół dostałam odmojej przyjaciółki Hiltrud; ona hoduje kozy i zna tajemnice wielu roślin; wie naprzykład, które z nich leczą choroby, a które tylko dobrze smakują.– Znam ją. Kiedy ostatnio moja Czarnogrzywa – pani Irmingardpoklepała klacz po szyi – zachorowała na ciężką kolkę, wysłałam do paniHiltrud naszego stajennego, żeby przygotowała mi napar dla mojej kobyłki.Ledwie napoiłam klacz tym odwarem, a już lepiej się poczuła i w ciągu nocywyzdrowiała.Maria ucieszyła się z pochwały. Hiltrud była więcej niż jej najlepsząprzyjaciółką, gdyż pewnego razu znalazła ją pół martwą na drodze, wyleczyła ipomogła przetrzymać pięć najgorszych lat życia. Tylko jeden człowiek znaczyłdla Marii więcej niż ta kobieta – Michał, z którym łączyła ją coraz gorętszamiłość.Dopiero kiedy koń podrzucił głową, spostrzegła, że pani Irmingard ciąglewyczekująco na nią spogląda, i odpowiedziała:– Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy obserwowały polowanie zmiejsca zbiórki, ponieważ w przeciwieństwie do was nie jestem dobrymjeźdźcem i nie lubię galopować przez góry i lasy.Nieco przesadziła z tym wyznaniem, ponieważ tak naprawdę uwielbiałana swojej potulnej klaczy, podarowanej jej przez Michała, truchtem alboprzyjemnym kłusem jeździć po bitych szlakach i drogach. Ale w siodle ciąglejeszcze nie czuła się zbyt pewnie. Wychowała się w Konstancji, mieście, gdziena rynek albo do kościoła szło się na pieszo, a okolice można było zwiedzaćstatkiem – nigdy nie siedziała tam na koniu. Później, w czasie lat banicji, pieszoprzeszła tysiące mil, ale jako żonie kasztelana nie wypadało jej tak po prostuspacerować niczym zwykła dziewka i kiedy miała zamiar odwiedzić sąsiedniegrody albo kozią zagrodę przyjaciółki, musiała jechać wozem albo dosiadaćkonia. Ponieważ nie chciała za każdym razem, gdy opuszczała Sobernburg,kazać zaprzęgać wozu, poprosiła męża, żeby nauczył ją jeździć konno. Szybkojednak zrozumiała, że nigdy nie będzie taką nieustraszoną amazonką jak paniIrmingard, która w tym roku była gospodynią jesiennego polowania. Na tychterenach istniał zwyczaj, że jeden z władców grodu wraz z małżonką uroczyścieotwierali sezon jesiennych łowów, zapraszając z tej okazji sąsiadów zwszystkich okolicznych grodzisk.Kiedy Maria rozmyślała o tym wszystkim, pani Irmingard nieprzerwaniepaplała dalej. Władczyni Weilburga pochodziła z domu szlacheckiego, podobniejak inni zebrani tu panowie i ich damy. Tymczasem Maria z mężem wywodzilisię ze stanu mieszczańskiego. Ale nie przeszkodziło to palatynowi Ludwikowimianować Michała kasztelanem Rheinsobern, stawiając go tym samym ponadwiększością obecnych tu możnych. Mimo to Irmingard i Konrad zaprzyjaźnilisię z nimi, pielęgnując dobrosąsiedzkie stosunki. Większość mieszkających wokręgu Rheinsobern panów zaakceptowała pozycję Michała, zaś ci, którzydrwili sobie z niskiego pochodzenia kasztelańskiej pary, rzadko okazywaliswoją niechęć, ponieważ nikt nie pragnął robić sobie wroga z człowiekabędącego w takich łaskach u palatyna, jak Michał Adler. Było tylko kwestiączasu, by Ludwik pasował swojego wiernego sługę na rycerza.Irmingard spojrzała na Marię, ponieważ ta wydała jej się jednak zbytmilcząca.– Świetnie wyglądacie w waszym nowym stroju. Będziecie tak dobra ipokażecie mi krój?– Z wielką chęcią – Maria oderwała się od swoich myśli i uśmiechempodziękowała cierpliwej gospodyni. Inne panie, opuściwszy właśnie grupęmyśliwych, zaczęły do nich dołączać. Każda znała jakąś najnowszą plotkę, toteższybko wywiązała się żywa rozmowa, która nie ucichła nawet wtedy, kiedydotarły do położonego poniżej Weilburga miejsca zbiórki, gdzie przygotowanojuż uroczyste powitanie oraz suty poczęstunek. Ledwie Maria i jej towarzyszkizdążyły zeskoczyć z siodeł, a już ubrani w barwy Weilburgów paziowiewręczali im kubki z gorącym winem korzennym. Mimo słońca jasno świecącegona niebie pozbawionym nawet jednej chmurki, koniec października był jużwyraźnie chłodny, toteż rozgrzewający trunek był jak najbardziej na miejscu.Napój okazał się tak gorący, że Maria o mały włos nie poparzyła sobie ust, alesmakował o wiele lepiej, niż przepowiedziała to pani Irmingard.– Łyk czegoś takiego zawsze dobrze robi – powiedziała z zadowoleniempani Luitwine von Terlingen i ostentacyjnie wcisnęła w ręce pazia puste jużnaczynie. Maria poprzestała na razie na jednym kubku i teraz przyglądała sięknechtom, którzy znosili zabitą zwierzynę i układali ją na skraju polany. Ilośćdziczyzny, mającej wypełnić spiżarnię weilburskiego zamku, chłodzoną lodemjeszcze z ostatniej zimy, rzeczywiście była imponująca.Po powrocie pierwszych myśliwych Maria długo jeszcze nie widziałaMichała, zaczęła się więc martwić, że może za bardzo ryzykował i gdzieś sięzranił. Kiedy wreszcie się pojawił u boku gospodarza, sprawiał jednak wrażenierześkiego i dobrze usposobionego. Wybiegła mu naprzeciw i objęła go mocno,gdy tylko zsiadł z konia. Michał z uśmiechem przyjął te pieszczoty, po czymlekko odsunął żonę od siebie i połaskotał ją po nosie.– No, skarbie, ile dziś zabiłaś jeleni?– Żadnego, i doskonale o tym wiesz!– Nie trapcie się, pani Mario. Za to wasz małżonek ubił dziś najwięcej.Bez wątpienia został dziś królem myśliwych! – Konrad von Weilburg przywołałmistrza łowieckiego, kazał podać sobie wieniec jodłowy i założył go Michałowina głowę.W tym samym czasie pozostali uczestnicy polowania zdążyli wypić jużpo pierwszym kubku grzańca i prosili o dolewkę. Także Michał wypił dwakubki, ale bardziej dla towarzystwa niż z potrzeby ogrzania zesztywniałychkości. Przyciągnął Marię do siebie i pocałował ją w policzek.– Niech inne damy zabijają jelenie; ja kocham cię taką, jaką jesteś.– To się nazywa męskie gadanie – Konrad von Weilburg puścił oko dotowarzysza i pocałował Irmingard w usta. Zachichotała, wkazując przy tym na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]