§ Parsons Julie - Mary, różne, Thriller,sensacja,kryminał

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Julie Parsons
Mary, Mary
PrzełoŜył Arkadiusz Nakoniecznuk
2
Oto osoby, do których kieruję najserdeczniejsze podziękowania:
Moja matka Elizabeth Dobbs, która nauczyła mnie opowiadać historie.
Moja siostra Gay Johnson oraz moi bracia Simon Parsons i Rory Parsons wraz z rodzinami,
za pomoc i pociechę w dobrych i złych czasach.
Mój ojczym Peter Dobbs za dobroć.
Lorelei Harris, która kazała mi to zrobić.
Mary O’Sullivan, na której to wypróbowałam.
Renatę Ahrens-Kramer, Phil McCarthy, Sheila Barrett, Cecilia McGovern oraz Joan
O’Neill, które słuchały i cierpliwie mówiły mi, co jest nie w porządku.
Alison Dye, która mówiła mi, co jest w porządku.
Carole i Alexandria Craig za róŜne punkty widzenia.
Paula O’Riordan za lojalność i przyjaźń.
Dr Ursula Barry, dr Kevin Strong i Karen O’Connor za pomoc przy medycznych i prawnych
aspektach tej historii.
Moi przyjaciele z An Garda Siochdna, nieszczędzący mi czasu ani doświadczenia.
Dr Art O’Connor ze szpitala psychiatrycznego w Dundrum za interesującą rozmowę
w pewien nijaki zimowy dzień.
Treasa Coady za nagły przypływ wiary oraz Charles Pick i Martin Pick za fachową pomoc.
Suzanne Baboneau, za wskazanie rozbabranych wątków i podpowiedzenie sposobu ich
uporządkowania.
A wreszcie, last but not least, Cadenom, Morrisseyom i Flahertym za wszystkie imprezy.
3
CzĘŚĆ pierwsza
4
Rozdział 1
MoŜna chyba powiedzieć, Ŝe wszystko zaczęło się od telefonu. Na ogół tak właśnie zaczyna
się większość spraw. Później, patrząc wstecz, człowiek się zastanawia, czy akurat w tym
wezwaniu było coś, co od razu postawiło na baczność, zwróciło na siebie uwagę, od razu
ostrzegło, Ŝe to powaŜna sprawa.
Wtedy jednak była to po prostu zatroskana matka. Zaniepokojona, zaŜenowana. Niepewna,
czy w ogóle powinna dzwonić. Nieprzekonana, czy właściwie postąpiła. Jej lęk graniczył
z gniewem.
– Gdyby choć powiedziała, Ŝe nie wróci na noc! Gdyby raczyła zadzwonić, uprzedzić!
Słyszał to juŜ wiele razy. Bazgrał na marginesie gazety. Lody w staroświeckich pucharkach,
wysoko spiętrzone, wypęczniałe na boki. Zanotował godzinę w ksiąŜce zgłoszeń: dwudziesta
pierwsza czterdzieści osiem. Dwanaście minut do końca dyŜuru. Niedziela, 6 sierpnia 1995.
Nazajutrz wszystkie banki miały być nieczynne. WciąŜ gorąco, mimo późnej pory. Za gorąco.
Wilgotne plamy pod pachami i swędzenie w kroczu. W szpitalach pełno ofiar udarów
słonecznych, a w bliskiej perspektywie, po zamknięciu pubów, Bóg wie ile bójek. Emocje
podgrzewane muśnięciami nagiej skóry, ściśnięte między udami, rozpalone nadzieje, poŜądanie
szukające ujścia jak bąbelki w kuflu z piwem. A potem białe migające światło. Panie i panowie,
zamykamy. Niedopałki papierosów na ospowatej podłodze. Ślad szminki. Swędząca od słońca
skóra, łuszcząca się juŜ miejscami. Jego ręka na jej kolanie. Ty cipo. A ty co sobie myślisz?
I wybuch czystej nieokiełznanej wściekłości, który eksploduje razem z kuflem roztrzaskanym na
blacie stolika.
– Słucha mnie pan? Zapisał pan wszystko? Westchnął, wyprostował bolące plecy. Ból utkwił
gdzieś w połowie drogi między karkiem i pasem. Przypuszczał, Ŝe nabawił się go kilka miesięcy
temu, grając w golfa. JuŜ nie był w takiej formie jak kiedyś. Za duŜo pracy przy biurku. Nie to co
w dawnych czasach: posterunek w Belmullet, wiosłowanie przez Achill Sound, blady błękit wysp
Indskeen, rozwleczone cienie na horyzoncie, makrele wskakujące do łodzi. Długie weekendy
wyglądały tam zupełnie inaczej. Oznaczały samobójstwa. Ktoś usłyszał huk wystrzału. Strzępy
mózgu na ścianie i szafce, skamlący pies w kącie.
– Dzwoniła pani do przyjaciółek? Pytała pani, czy moŜe widział ją któryś z kolegów?
– Pan chyba w ogóle mnie nie słucha! – Musiał aŜ odsunąć słuchawkę od ucha. –
Przyjechałyśmy tylko w gości, moja córka nie ma tu wielu znajomych! PrzecieŜ juŜ to panu
mówiłam. Wczoraj wieczorem poszła do miasta, Ŝeby spotkać się z koleŜankami z kółka
baletowego. Nie ma jej od ponad dwudziestu czterech godzin. Na pewno nie dzwoniłabym do
pana bez powodu! – Jej głos przybrał wysokie, histeryczne brzmienie. – Czuję, Ŝe coś jej się
stało!
5
– Ile lat ma pani córka?
– Powtarzam po raz trzeci: dwadzieścia!
Musiał jej to powiedzieć, chociaŜ oni – to znaczy rodzice – nigdy nie chcieli tego słuchać.
– Proszę pani, osoba w tym wieku moŜe opuścić dom, kiedy zechce, a my nic nie moŜemy na
to poradzić. Pani córka nie jest nieletnia. Przykro mi, lecz ludzie często znikają w ten sposób.
Cisza. Świst wciąganego powietrza. Skrzywił się, czekając na reakcję. Rozejrzał się po
pokoju. Stetryczały Pat Byrne siedział rozparty w kącie, czytał „Sunday World” i obgryzał
paznokcie. Nawet nie chciało mu się zdjąć czapki. Obgryzał je powoli i systematycznie, kolejno
u wszystkich palców. Przez otwarte drzwi do kuchenki zobaczył Nualę Kenny szykującą herbatę.
Pomachał do niej i dał na migi do zrozumienia, Ŝe teŜ by się chętnie napił.
– Rozumiem, co mi pan chce powiedzieć, ale ja i tak się niepokoję. Chcę, Ŝeby zanotował
pan jej rysopis i zrobił wszystko, co moŜna, by ją znaleźć. Czy wyraŜam się jasno?
Niech to szlag trafi. Kolejna papierkowa robota. Nie wstając z fotela, sięgnął do półki nad
biurkiem, gdzie leŜały formularze zgłoszenia zaginięcia. Miał za ciasne spodnie. Kiedy
zdejmował je wieczorem, tuŜ nad pępkiem widniał czerwony ślad po klamrze słuŜbowego pasa.
Kiedy zdąŜył tak przytyć? Gdzie się podział ten kościsty chłopak, który przed trzydziestu laty
skończył naukę w szkole policyjnej w Templemore?
PołoŜył formularz przed sobą na biurku.
– No dobrze, w takim razie zacznijmy od początku – powiedział, przytrzymując słuchawkę
ramieniem. – Imię i nazwisko?
Zaraz po skończeniu rozmowy sięgnął po herbatę. Była juŜ letnia, cukier zastygł na dnie
kubka grubą warstwą, niczym łacha rzecznego piasku. Ponownie spojrzał na formularz. Próbował
ją sobie wyobrazić, usiłował z tych starannie napisanych słów stworzyć obraz dziewczyny. Dość
wysoka, prawie metr siedemdziesiąt wzrostu. Szczupła, około pięćdziesięciu kilogramów.
Ciemnowłosa, smagła cera, błękitne oczy. W formularzu nie było rubryki na ocenę urody. Nikt
nie pytał o takie rzeczy, ale w tym przypadku bez trudu mógł się domyślić. Wiedział, jak by się
czuł, gdyby chodziło o jego dziecko. Tegoroczne statystyki były zatrwaŜające: osiem
zamordowanych kobiet, prawie dwieście zgłoszonych gwałtów, pięćset przypadków
napastowania seksualnego. Zbyt wiele. I zbyt wiele spraw nierozwiązanych. Nagle ucieszył się,
Ŝe pracuje przy biurku, Ŝe ma do czynienia wyłącznie z czarnymi znaczkami na papierze, a nie
z ciałem i krwią.
Uzupełnił raport, następnie posprzątał na biurku. Pocieszał ją, powtarzał wiele razy, Ŝeby się
nie martwiła. Poradziłby zaczekała jeszcze dwadzieścia cztery godziny. JeŜeli przez ten czas
córka się nie zjawi, wtedy przyda się fotografia, Ŝeby podać wiadomość do publicznej
wiadomości. Wyszedłszy w ciepłą noc, ruszył na ukos przez parking. Wiatr niósł zapach czipsów
z furgonetki, która zawsze stała przed wejściem do duŜego pubu na rogu. Nie był głodny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewunia87.pev.pl