(25) Skarby wikingów (2) - Arkadiusz Niemirski, PAN SAMOCHODZIK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
SKARBY WIKINGÓW
TOM II
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PRZESŁUCHUJEMY TAŚMĘ • GDZIE PRZETRZYMYWANY JEST
STEFAN? • DETEKTYW OD ZABYTKÓW • KTO LUBI LODY? •
WIKIŃSKIE I SŁOWIAŃSKIE ŁODZIE • NERWOWA KAREN •
TELEFON DO PORYWACZY • ZOŚKA ŚLEDZI RZEPKĘ • ODKRYCIE
PAWŁA • WYJAZD DO ELBLĄGA • NAPAD I POŚCIG • KTO NAS
PODSŁUCHUJE? • POZNAJĘ DREWICZA-LARSENA • ROZMOWA
NA MOLO • REWELACJE SIERŻANTA JANIAKA
W surowym wnętrzu posterunku policji we Fromborku zapanowała cisza. Z głośnika
taniego i mocno zużytego radiomagnetofonu znajdującego się na biurku sierżanta Janiaka
niósł się matowy głos młodego człowieka:
- Mamo... Eryku... to ja, Stefan... nie martwcie się o mnie... jestem zdrów... chciałbym
już wrócić na “Conquistadora”... tęsknię za wami...
Nagranie się urwało.
Minęło kilka dni od porwania syna Karen Petersen. Ta bogata Dunka przyjechała do
naszego kraju, aby na pokładzie luksusowego jachtu “Conquistador” szukać skarbów ukrytych
na dnie polskiego Bałtyku. Szczęśliwym trafem jej starszy syn odkrył starą słowiańską łajbę
zagrzebaną w mule Zalewu Wiślanego. Emocji nie było jednak końca! Wcześniej porwano
młodszego z braci, Stefana, urzeczywistniając tym samym pogróżki ludzi pragnących za
wszelką cenę odciągnąć Karen od wód Zalewu. Mieliśmy do czynienia z zawodowcami nie
rzucającymi słów na wiatr. Niewykluczone, że byli to cudzoziemcy współpracujący z naszym
starym znajomym Jerzym Baturą. Radość ze znaleziska przeplatała się zatem z minorowymi
nastrojami panującymi nie tylko wśród Duńczyków, ale i w ekipie “Havamala”, na którym
oficjalnie gościliśmy z Pawłem w charakterze konsultantów i obserwatorów.
Odnalazłszy na dnie Zalewu wrak dębowej łodzi mogliśmy teraz pomóc Karen w
odzyskaniu syna. Na szczęście dzielnie znosiła tę sytuację. Lubiłem ją, więc postanowiłem
zrobić wszystko, aby Stefan wrócił na jacht cały i zdrów.
Uważałem, że to jeszcze nie koniec przygód, a dopiero początek. Wiele spraw nie
zostało przecież wyjaśnionych, a pytań było więcej niż odpowiedzi. Nie wiedziałem na
przykład, jaką rolę odgrywał Batura? Kim był tajemniczy obserwator z wieży kościoła i
najprawdopodobniej bordo landroverem z fałszywą tablicą rejestracyjną i palący chesterfieldy.
Czy to ten sam osobnik podający się za pracownika Ministerstwa Kultury i Sztuki, który już
dwa razy ubiegł mnie w poszukiwaniach adresu pana Andrzeja, instruktora elbląskiego klubu
płetwonurków “Akwalung”? Pan Andrzej chciał mi opowiedzieć o dziwnej historii, jaka
rozegrała się na wodach Zatoki Gdańskiej rok temu, kiedy to jego podopieczni, trzej
nastoletni chłopcy odkryli coś na dnie Bałtyku, a potem zostali przepędzeni i nastraszeni przez
nieznanych sprawców podających się za funkcjonariuszy państwowych. Niestety, na
pokładzie “Havamala” znajdował się złodziej, który ukradł list. Kim był? Człowiekiem
Batury? Wszystko wskazywało, że była nim panna Ania, pracownik Centralnego Muzeum
Morskiego w Gdańsku, osoba nadzorująca z urzędu całą operację, ale o dziwo znająca
naszego przeciwnika Baturę. Aż trudno było w to uwierzyć, ale Zośka oraz inżynier Kurski,
kolega naszej pani archeolog, widzieli ją wysiadającą z volvo Jerzego. Miało to miejsce w
dwóch różnych miejscach, a więc nie mogło być mowy o przypadku. Milczeniem chciałem
zatem doprowadzić tę odważną kobietę do załamania. Jeśli była szpiegiem Batury - to niech
cierpi, jeśli była niewinna - powinna być spokojna
Sami widzicie, że o końcu przygód nie mogło być mowy
Cofnąłem taśmę raz jeszcze.
- Ciągłe przesłuchiwanie kasety nic nie da - wymamrotał znudzonym głosem sierżant
Janiak po kolejnym, dwunastym przesłuchaniu.
W przeciwieństwie do mnie nie widział sensu w nieustannym odtwarzaniu nagrania.
Ja jednak postanowiłem wysłuchać go raz jeszcze.
- Mamo... Eryka... to ja, Stefan... nie martwcie się o mnie... jestem zdrów... chciałbym
już wrócić na “Conquistadora”... tęsknie za wami...
W drugim planie nagrania wyraźnie słyszałem natrętny odgłos ptasich popiskiwań.
- Słyszycie? - zapytałem. - Co to za ptaki?
- Mam! - zawołała podniecona Zośka. - Stefana przetrzymują na brzegu morza. To
krzyk mew słychać w tle nagrania!
- Brawo! - pochwaliłem ją.
- Do trzynastu razy sztuka! - zauważył dowcipnie Paweł. - Ale wydaje mi się, że to nie
mewy ani rybitwy.
- Rzeczywiście - zgodził się z nami sierżant. - To mogą być kormorany. Tysiące tych
ptaszysk stało się prawdziwą plagą na Mierzei Wiślanej. Tak, to mogą być kormorany!
A potem chrząknął i spojrzał na mnie ze szczerym podziwem.
- Teraz widzę, że pan jesteś wielki detektyw. Wstyd się przyznać, ale nie od razu
wyczułem, że pan jesteś ten od zabytków. Zwą go Panem Samochodzikiem i podobno
rozwiązał wiele zagadek, a także znalazł wiele skarbów.
- Skąd pan to wszystko wie? - zapytałem nieco speszony.
- Syn mi o panu opowiedział. Teraz ma dwadzieścia osiem lat, żonę i dwójkę dzieci.
Tylko patrzeć, jak niedługo moje wnuki zaczną czytać przygody o pańskich wyczynach.
Podobno nawet i we Fromborku rozwiązał pan jakąś zagadkę* [Przedstawiono to w tomie
Zagadki Fromborka
.]. Chodziło o rubiny czy coś takiego.
- O tak! - zawołała Zośka. - Wujek jest wielkim detektywem.
- Nie przesadzaj, mała - zrobiło mi się głupio, bo nie lubiłem przechwalać się swoimi
osiągnięciami.
Szukanie skarbów czy tropienie przestępców wywożących za granicę skarby kultury
narodowej było przecież moją pracą i hobby. Poza tym przechwałki były dobre dla tych,
którzy nie zaznali smaku sukcesu. Niemniej jednak było mi przyjemnie, że ktoś pamiętał, co
zrobiłem w mieście Kopernika ponad dwadzieścia lat temu.
Zmieniłem temat, gdyż w roli gwiazdora nie czułem się najlepiej. Byłem w swoim
żywiole, kiedy nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Czy coś wiadomo na temat wynajmu tego opla, którym porwano Stefana?
- Jeszcze nie - poinformował policjant. - I nie ma landrovera z takimi numerami
rejestracyjnymi, które pan podał. Musiał mieć fałszywe tablice.
Opuściliśmy posterunek policji we Fromborku i spacerkiem wróciliśmy do portu.
Już piąty dzień przyszło nam spędzić w mieście Kopernika towarzysząc ekipie
wydobywającej zagrzebaną w mulistym dnie Zalewu Wiślanego łódź z XI lub XII wieku.
Pogoda nam dopisywała. Było słonecznie i ciepło. To było wielkie odkrycie i chociaż celem
operacji “Skarby wikingów” było znalezienie normańskiego statku spoczywającego na dnie
Bałtyku, to słowiańska łódź leżąca niedaleko wejścia do portu we Fromborku radowała nasze
serca stokrotnie. Nawet Jorgensen nie wydawał się być rozgoryczony faktem, że to nie on
dokonał odkrycia, cel handlowy przedsięwzięcia został bowiem osiągnięty. Jorgensen uzyskał
rozgłos jako producent jachtów i sonarów, bo co chwila odwiedzali Frombork wysłannicy
stacji telewizyjny i radiowych oraz dziennikarze prasowi. Towarzyszyły nam spojrzenia
tysiąca pasażerów wsiadających i wysiadających z promu i wodolotu. Dla ułatwienia prac
wejście na wschodnie nabrzeże zostało zagrodzone czerwono-białym szlabanem i opatrzone
specjalnym znakiem zakazującym wstępu osobom nieupoważnionym... Faktem było, że
wszyscy solidnie pracowaliśmy pomagając ekipie zawodowych płetwonurków
współpracujących z ekipą Centralnego Muzeum Morskiego, zaś nagrodą za nasz trud był
coraz to bardziej okazały widok kadłuba łodzi. Na szczęście muł dobrze zakonserwował
dębowa łódź, więc lada dzień spodziewaliśmy się ujrzeć ją w całej okazałości.
Porywacze Stefana Petersena nie odzywali się. Nastroje na “Conquistadorze” nie były
więc najlepsze i bałem się, że moja stara znajoma Karen Petersen nie wytrzyma dłużej
napięcia związanego z oczekiwaniem i zacznie się przy próbie pierwszego kontaktu z
kidnaperami układać. To mogła być specjalna taktyka porywaczy: zmiękczyć Karen i zgarnąć
pokaźny okup.
Mimo woli moje myśli wciąż powracały do listu skradzionego na “Havamalu”.
Niestety, próba ustalenia miejsca pobytu autora listu spaliła na panewce. Ekipa klubu
wyjechała nad Morze Śródziemne, zaś tajemniczy złodziej, jak głosił ostatni komunikat
policji w Elblągu, ukradł teczkę z niektórymi aktami personalnymi. Na szczęście policja miała
nadzieję połączyć się z kierownictwem klubu w Grecji dzięki pomocy agencji turystycznej
załatwiającej ten wyjazd, a po powrocie ekipy do hotelu z zajęć na morzu przeprowadzić
rozmowę z samym panem Andrzejem.
Liczyłem także w duchu na Marczaka. Niezmordowany były dyrektor naszego
departamentu wrócił już do stolicy po krótkiej wizycie we Fromborku. Miał mnóstwo
znajomości w Warszawie, a przecież to ktoś na wyższym szczeblu musiał zatwierdzić skład
ekipy “Havamala”. Skoro na jachcie oficjalnie przebywała panna Ania, a był to szpieg
naszego przeciwnika Batury, to kto wyraził zgodę na udział pani archeolog w operacji? Albo
mówiąc inaczej: od kogo wyszła propozycja włączenia panny Ani w skład ekipy? Przecież
Centralne Muzeum Morskie w Gdańsku dysponowało wieloma fachowcami od badań
podwodnych.
Inna dziwna sprawa wynikała z faktu, że w miejscu, w którym spoczywała stara
drewniana łódź Batura szukał czegoś rok temu. Tak przynajmniej twierdziła jego
współpracowniczka, piękna aktorka Luiza, która przyłączyła się do naszej ekipy. Czy chodziło
o zagrzebany w mule bezwartościowy dla Jerzego kadłub łodzi? I dlaczego nie chciał, aby
Karen Petersen przypłynęła tutaj? Jakoś nie mogłem uwierzyć w to, że Batura został
amatorem-poszukiwaczem starych drewnianych łodzi. Zakładając jednak, że tak było w
istocie, nasuwało się wiele wątpliwości. Po pierwsze, jak zlokalizował położenie łodzi? Po
drugie, w jaki sposób chciał wyciągnąć ją z wody na oczach całego Fromborka? Wreszcie, co
zamierzał z nią zrobić? Aby doprowadzić do stanu muzealnego łódź, która przeleżała pod
wodą setki lat, potrzeba było wiele czasu i wysiłku konserwatorów. To nie było zajęcie dla
Batury i wątpiłem, aby znalazł na nią kupca? Co innego złoty kielich czy naszyjnik, a co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]