§ Stec Dominika - Bingo!, Kuciapka123
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DOMINIKA STEC
BINGO!
Zaproszenie na ślub
W marcu na moich dwudziestych szóstych urodzinach
Gośka wymyśliła wakacje w Grecji. Tylko my dwie. Za dnia
wysmażymy się na plaży do karnacji Salmy Hayek, nocami
ululamy się winem na białych tarasach schodzących w morze.
Opalona kobieta wśród słonecznych bieli jest supersexy -
rozpoetyzowała się Gośka. Och! Wygląda, jakby przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę nie odstępował jej
wizażysta.
Upojone winem, morzem i wyglądaniem sexy zaśniemy w
białym domku z zasłoną zamiast drzwi, a nad nami
rozgwieżdżone niebo, i do tego granie cykad. Identycznych
słuchał Achilles, czyli wypisz wymaluj Brad Pitt, jak wynika z
filmu Troja. Rano obudzi nas optymistyczna zorba, która tam
nazywa się inaczej, tylko że Gośka zapomniała jak. Sitraki czy
coś w tym guście. No nie bajka? Wytańczymy się na każdym
placu objęte z nieznajomymi za ramiona. Zapoznamy tłum
zgrabnych chłopców pachnących oliwką. Tą do opalania i tą
do martini. Niekończący się panieński wieczór! Miejscowe
Greczynki to już przebrzmiała kultura - cera zniszczona, stroje
niemodne, średnia wieku pięćdziesiąt pięć, palą papierosy w
fifkach. Będziemy błyszczały na ich tle w południowym
słońcu.
- Zaszalejmy, Dominiko! Ty nie masz nikogo, ja też tylko
męża. Trzeba żyć, póki się żyje!
Moim zdaniem chłopcy ze słonecznych plaż byli
kieszonkowymi złodziejami. Albo, co gorsza, kradli
wygłodniałe damskie serca. A Greczynki są piękne,
czarnowłose, zgrabne jak posągi z marmuru. Kiedy moje
prababki biegały w skórach po lesie, one już pozowały
najsławniejszym rzeźbiarzom. Zresztą we współczesnej Grecji
nie są same. Dochodzą ich wspólniczki turystki z całego
świata obwieszone biżuterią od Tiffany'ego. Po co mam się
dołować nieuczciwą konkurencją? Nie bierze mnie ani tłum
napalonych facetów, ani oliwki. W oliwkach nie gustuję od
zawsze, w facetach od pół roku. Mam dość, swoje już
wykochałam. Idealny ślubny raz, idealny nieślubny raz,
idealne fiasko dwa razy. Inteligentnej wystarczy.
Powiedziałam Gośce, że nie. Po prostu, sorry, nie. Nigdy w
życiu i jeszcze długo potem.
Nie wytrzymała tyle. Wróciła do tematu w maju.
- Masz rację, Do - zgodziła się ze mną, pijąc kawę na
moim stryszku. - Z facetami nie ma co. Znalazłam coś
lepszego, nigdy nie zgadniesz! Konie!
W ten sposób spędziłyśmy lipiec na obozie jeździeckim.
Dotychczas nie zdawałam sobie sprawy, że nienawidzę
koni. Zrozumiałam to pierwszego dnia pobytu, a w połowie
turnusu taktycznie zachorowałam, gdyż było mi głupio
przebywać na obozie jeździeckim i bez powodu odmawiać
kontaktu z koniem. Mój przydziałowy nazywał się Apollo,
niby ogryzek po tej niedoszłej Grecji. Nie wyglądał na swoją
nazwę. Z oczu patrzyła mu wredność i czułam, że ma ochotę
mnie kopnąć. W każdym razie ja zrobiłabym to bez wahania,
gdyby nie obawa przed rewanżem. Jeśli już miałabym trzymać
się mitologii, nazwałabym go Satyr. Satyr z końskimi
narowami. Ja miewałam kobiece kaprysy, więc trudno było
nam się zgrać.
Założyłam, że męczę się z nim w imię damskiej
solidarności. Szczotkuję go, siodłam i umieram na nim ze
strachu dla Gośki. Skoro moja przyjaciółka bez elementów
hippiki nie potrafi żyć pełnią życia, poświęcę się. Nabiorę
wprawy. Przecież odtąd czeka mnie właśnie taki los. Będę
poświęcała się dla innych, bo moje osobiste życie rozeszło się
po kościach. W sensie fabularnym: The end. Zyskałam
mądrość życiową po przejściach, ale na szalony bieg zdarzeń
nie ma co liczyć. Pogłębione życie wewnętrzne - oto, co mi
pozostaje.
Po miesiącu z ulgą wracałam do samotności nabytej drogą
katastrof emocjonalnych. Nie psuło mi nastroju nawet to, że
Gośka przez całą drogę analizowała dosiad klasyczny, a od
czasu do czasu anglezowała za kierownicą jak w siodle,
żebym gruntownie pojęła, o co jej chodzi. Chociaż w zasadzie
nie chodziło jej o nic.
Jedzenie dawali na obozie koszmarne. Chyba to, którego
odmawiały konie. Co drugi dzień miałam od niego rozstrój
żołądka. Albo też od końskiej sierści, którą wdychało się
razem z powietrzem. W rezultacie po powrocie nie mogłam
się napatrzeć na wagę. Półtora kilo w dół! No i przywiozłam z
sobą z wakacji tatuaż na biodrze. Marokańską różę, która
symbolizuje panowanie nad przeznaczeniem.
To było jak odzyskane dziewictwo. Gdy pójdę do łóżka z
facetem, będę nową mną w mojej nowej skórze. Mną, jakiej
nie miał szczęścia znać żaden przed nim.
Póki co nie miałam z kim iść do łóżka. Nie szkodzi, któraś
święta miała tak przez całe życie i do dziś faceci chodzą
wokół niej na kolanach.
Nie liczyłam na razie na gratulacje z Watykanu, niemniej
sprawdziłam skrzynkę pocztową.
Leżało w niej zaproszenie na ślub Romana. Miłości
mojego życia. Byłej. Mieli odejść tylko razem, moja miłość i
moje życie. A tu sru! Miłość zdechła jak trzyletni chomik, ja
żyłam bez celu, druga połowa jabłuszka brała ślub z
kosmetyczką Magdą, z którą zdążyli dorobić się rocznego
bobo. I jakby tego było im mało, przysłali zaproszenie.
Do rozpoczęcia roku szkolnego gryzłam się, co mam z
tym fantem począć. Iść? Nie iść? Nasłać policję?
Rady mamy niewiele mi pomogły.
- Nie zawracaj sobie głowy, Do! On nie przyśle ci
zaproszenia - orzekła.
- Już przysłał, mamo.
- To byłoby bezczelne, córeczko.
Okazałam stosowne zaproszenie ze szlaczkiem z różyczek,
serduszek i wszystkich słodkich badziewi, którymi ludzie
spodziewają się uwznioślić swoje uczucia. Nie mam pojęcia,
po co. Czy uczucie do kosmetyczki Magdy może być wzniosłe
w jakiejkolwiek ramce? Tylko szkoda tych różyczek i
serduszek.
Mama założyła okulary. Ramkę w ogóle zignorowała. Z
surową miną zapoznała się z zasadniczą treścią.
- Mimo wszystko, nie wydaje mi się! - podsumowała
stoicko.
Szczęściara! Posiada wygodną umiejętność dostrzegania
na świecie tego, co powinno na nim być, a nie tego, co jest.
Ludzie, których lubi, nie mają wad, przypalony przez nią
kotlet jest smaczny, że aż ślinka cieknie, seksowne złote
szpilki Zary, których nigdy nie włoży, to była okazja za
półdarmo. A ja widzę na świecie to, co jest - i jeszcze to, co
będzie, kiedy to, co jest, wyewoluuje. Czyli zejdzie na psy.
Widocznie rodzinne geny ułożyły mi się w zupełnie inne
różyczki i serduszka niż u mojej mamy. Jeszcze niedawno
byłam nieuleczalną optymistką, teraz jestem realistką. Mam
nadzieję, że w dalszej perspektywie choć trochę uleczalną.
Natomiast w bliższej zeszłam na psy szybciej, niż się
spodziewałam. Na pojedynczego psa co prawda, ale i to mnie
nie bawiło.
W sierpniu rodzice wyjechali do ciotki Ramony. Mnie
kazali zamieszkać u siebie, żebym strzegła dorobku ich życia.
Do towarzystwa zostawili mi Szatana. On zajmował się
sensownymi rzeczami: polował na krety, obszczekiwał ludzi
za siatką, rył podkop do śmietnika. Ja popadłam w letarg. Za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]