(71) Włamywacze - Arkadiusz Niemirski, PAN SAMOCHODZIK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
NAGŁE WEZWANIE • BATURA W MOIM FOTELU • TAJEM-
NICZY CUDZOZIEMIEC SZUKA WSPÓLNIKÓW • ZOSTAJĘ
WŁAMYWACZEM • SPOTKANIE Z IKAREM • TEST Z HI-
STORII SZTUKI, CZYLI „PIĘTA" MICHAŁA ANIOŁA • TA-
JEMNICZA BRUNETKA W ROGU SALI • ZDJĘCIE SYMPA-
TYCZNEGO PSA SABY
Pewnego lipcowego przedpołudnia byłem na tropie kolejnej zagadki z
przeszłości, gdy niespodziewanie zadzwoniła komórka, burząc ów świą-
tobliwy nastrój poszukiwań. Mój szef, pan Tomasz, nakazał mi natych-
miastowy powrót do naszego biura, które nieprzerwanie od lat sześćdzie-
siątych XX wieku mieściło się w tym samym gmachu Ministerstwa Kul-
tury i Sztuki na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Opuszczałem
Czersk nad Wisłą pełen sprzecznych uczuć. Z jednej strony odczuwałem
niepokój przed nagłym wezwaniem, a jednocześnie rosła we mnie cieka-
wość. Wyczuwalna w głosie szefa oschłość zwiastowała kłopoty, lecz
jednocześnie odnosiło się wrażenie, jakby sprawa była co najmniej wagi
państwowej. Tak więc, pokonując warszawskie korki, walczyłem z upa-
łem i z domysłami.
Na miejscu spotkała mnie prawdziwa niespodzianka.
Wyobraźcie sobie, że gdy zdyszany i spocony wpadłem do gabinetu
szefa w naszym departamencie, ujrzałem siedzącego na fotelu... Jerzego
Baturę. Rozmawiali, pijąc herbatę przygotowaną przez naszą sekretarkę,
Monikę.
W pierwszej chwili odjęło mi mowę. Dopiero, gdy nasz etatowy prze-
ciwnik posłał mi promienny uśmiech, otrząsnąłem się z pierwszego szoku.
—Witaj, Pawle — przywitał mnie oschle szef.
Batura mruknął jakąś grzecznościową formułkę.
—Przyjmuje pan nowego do pracy? — zapytałem pana Tomasza,
patrząc badawczo na Jerzego.
—
Niewykluczone, że przez kilka najbliższych dni będziemy razem
współpracować — westchnął szef.
—A mówił pan, że nie przyjmie już żadnego nowicjusza—mruknąłem.
2
Jerzy posłał mi kolejny uśmiech ze swojej kwaśnej kolekcji i rozłożył
ręce na bok w geście bezradności, jakby chciał zaakcentować, że siła
wyższa zmusiła go do przyjścia tutaj, on sam zaś najchętniej wyjechałby
na Mauritiusa z jakąś laleczką; lecz był tutaj, bezczelnie siedział na moim
fotelu, ubrany jak jakiś dżentelmen i nawet, drań jeden, wcale się nie
pocił. Musiałem przyznać, że w zestawieniu z jego osobą prezentowałem
się nader skromnie. On — miał na sobie lniane spodnie i takąż marynarkę
w kremowym kolorze, ja — paradowałem w wytartych dżinsach i
przepoconej koszulce. Jerzy był starannie ogolony, jego lodowato błękitne
oczy tryskały zdrowiem i pewnością nuworysza, nawet włosy zdawały się
słuchać jego cichych poleceń i leżały nienagannie na jego głowie,
uprzednio lekko zwilżone dobrym kosmetykiem. Pachniał dobrymi
perfumami, więc na jego tle mogłem uchodzić za jakiegoś kocmołucha.
Mnie wystarczała już sama obecność tego człowieka w promieniu
kilometra, aby resztki dobrego samopoczucia rozleciały się jak domek z
kart.
Jerzy był złodziejem. Nie byle jakim, dodajmy. Był księciem złodziei
i przemytników dzieł sztuki w Polsce. Uchodził za niezgorszego znawcę
antyków, miał znajomości w podziemiu i kontrolował czarny rynek. Wielo-
krotnie znalazł się za kratkami. Odczuwałem niezdrową satysfakcję z fak-
tu, że kilka razy nasz skromny departament przyczynił się do osadzenia
Batury w więzieniu. Niestety, za każdym razem, dziwnym trafem, wy-
chodził on na wolność po odsiedzeniu skromnej części wyroku. I za każ-
dym razem, gdy opuszczał więzienne mury, stawał się coraz groźniejszym
przeciwnikiem, z każdej wpadki potrafił wyciągnąć wnioski na przyszłość,
a co za tym idzie coraz trudniej było go przyskrzynić.
Ostatnio nie słyszałem o nim wiele, poza tym, że odsiadywał trzyletni
wyrok. Przede wszystkim jednak nie spodziewałem się zastać go w mu-
rach naszej szacownej instytucji.
Pan Tomasz dał Baturze znak głową.
—Proszę powtórzyć to jeszcze raz Pawłowi.
Nalałem sobie wody mineralnej do szklanki i usiadłem na krzesełku
stojącym w rogu gabinetu obok pustego wieszaka na ubrania. Batura po-
prawił się na fotelu, strzepnął z klapy marynarki niewidoczny pył i zaczął
wreszcie opowiadać.
—Dwa dni temu przyjechał do Polski pewien gość z Zachodu. Facet
chce skompletować ekipę. Jak panowie domyślają się, chodzi o wielki
skok, tylko nie pytajcie mnie, co to za włam, bo po prostu nie wiem. Mam
powody przypuszczać, że gość jest wysłannikiem anonimowego zlecenio-
3
Wyobraźcie sobie, że gdy zdyszany i spocony wpadłem do gabinetu szefa
w naszym departamencie, ujrzałem siedzącego na fotelu... Jerzego Baturę.
4
dawcy, który poluje w naszym kraju na coś niezwykle cennego. Rozumie-
cie chyba, że w tej sytuacji odezwał się mój patriotyzm. Nie będzie nam
tu
jakiś złodziej z Europy Zachodniej wykradał zabytków.
—Chciałeś raczej powiedzieć, że nie będzie ci obcy bruździł na „two
im" terenie — ironizowałem. — Jak to wygląda, żeby obcy kradł cenne
przedmioty, które ty mógłbyś z powodzeniem ukraść.
Pan Tomasz uniósł wyżej rękę w pojednawczym geście.
—Wierzy mu pan? —jęknąłem i wskazałem na Jerzego.
—Słuchaj, Paweł — uniósł się Batura. — Po co przychodziłbym do
was, gdybym nie chciał pomóc?
—
Kilka razy podsyłałeś nam szpiegów — przypomniałem mu. —
Lubisz gierki, mistyfikacje, a wodzenie nas za nos jest twoim
życiowym
credo.
—
Nie przesadzaj. Tak często nie dajecie się znowu wodzić. Kilka
razy musiałem przez was odsiedzieć wyrok. Ostatnio przesiedziałem
sa
motnie w celi ponad rok...
—
Ładna mi cela — prychnąłem. — Z telewizorkiem i biblioteczką.
I jak to się stało, że zredukowali ci odsiadkę do roku? Miałeś czytać
książ
ki z więziennej biblioteki przez trzy lata.
—
Zgoda, ale wpłaciłem niemałą sumę na cele społeczne — uśmiech
nął się lodowato. — Poza tym byłem wzorowym więźniem.
Przeczyta
łem ponad sto książek i...
—Dość — przerwałem mu brutalnie.
Wstałem.
—
Szefie, czy naprawdę musimy słuchać tych ckliwych zwierzeń
recydywisty? Co tu jest grane? Jeśli przyjeżdża do Polski jakiś
podejrzany
facet, to podziękujmy Jerzemu, i pojedźmy na policję. A właśnie,
Jerzy!
Czemu nie poszedłeś na Puławską*?
—Nie przepadamy za sobą.
—A my to co? — prychnąłem. — Żyć bez siebie nie możemy?
—
Paweł — syknął pan Tomasz i poprawił nerwowym ruchem okulary
na nosie. — Wiesz, że pan Jerzy jest ostatnim człowiekiem, z
którym
wypiłbym bruderszafta. Nie jechałbym z nim nawet jednym
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]