!Agatha Christie - Tajemnicza historia w Styles, Christie Agatha, Agatha Christie - Tajemnicza historia w Styles
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Agatha Christie
Tajemnicza historia w Styles
(The Mysterious Affair At Styles)
POIROT - 1
Księgozbiór DiGG
f
2008
I.
JADĘ DO STYLES
O
statnio przygasło nieco zainteresowanie opinii publicznej sprawą
nazwaną w swoim czasie „tajemniczą historią w Styles”. Jednakże z racji
jej światowego rozgłosu mój przyjaciel Poirot oraz członkowie rodziny
Cavendishów prosili mnie, abym opisał przebieg wydarzeń, co, jak się
spodziewam, położy wreszcie kres krążącym jeszcze plotkom.
Rozpocznę od zwięzłego naszkicowania okoliczności, które uwikłały
mnie w całą sprawę.
Jako inwalida zostałem odesłany z frontu do kraju
1
i po kilku miesiącach
w ponurym Domu Ozdrowieńców otrzymałem urlop zdrowotny. Nie
miałem bliskich krewnych ani przyjaciół, więc zastanawiałem się, co robić,
gdy spotkałem przypadkiem Johna Cavendisha. Od lat widywałem go
bardzo rzadko, a prawdę mówiąc nigdy nie znałem go bliżej. Był starszy
ode mnie o dobre piętnaście lat, chociaż nie wyglądał na swoje czterdzieści
pięć. Ale w szkolnych czasach często odwiedzałem Styles w hrabstwie
Essex - wiejską posiadłość matki Johna. Przyjemną pogawędkę o dawnych
czasach zakończyła propozycja, abym urlop spędził w Styles.
- Mamę ucieszy to spotkanie. Po tylu latach!
- A matka czuje się dobrze? - zapytałem.
- O tak! Wiesz pewnie, że niedawno wyszła za mąż?
Obawiam się, że zbyt jawnie okazałem zdziwienie. Panią Cavendish,
która w swoim czasie poślubiła ojca Johna - wdowca z dwoma synami -
pamiętałem jako przystojną osobę w średnim wieku. Obecnie musiała mieć
co najmniej siedemdziesiątkę. Zawsze robiła na mnie wrażenie
nieprzeciętnej władczej indywidualności, damy interesującej się żywo
działalnością charytatywną i życiem towarzyskim, która przepada za
otwieraniem kiermaszy i rolą szczodrobliwej wielkiej pani. Odznaczała się
hojnością i miała pokaźny majątek osobisty.
Rezydencję wiejską - Styles Court - pan Cavendish nabył w
początkowym okresie drugiego małżeństwa. Wpływom żony ulegał tak
dalece, że umierając zostawił jej w dożywocie zarówno majętność, jak i
lwią część rocznych dochodów, co niewątpliwie krzywdziło synów. Ale
macocha odnosiła się do nich życzliwie i nie szczędziła niczego chłopcom,
którzy w chwili powtórnego ślubu ojca byli tak mali, że przywykli uważać
panią Cavendish za własną matkę.
Młodszy z nich, Lawrence, był delikatny i wrażliwy. Ukończył
medycynę, rychło jednak zniechęcił się do lekarskiego fachu i mieszkał w
domu folgując zamiłowaniem literackim. Jednakże jego wiersze nie
osiągnęły nigdy powodzenia. John zajmował się przez czas pewien
1
Mowa tu o pierwszej wojnie światowej.
praktyką adwokacką, ostatecznie jednak wybrał spokojniejszy żywot
osiadłego na wsi ziemianina. Przed dwoma laty ożenił się i sprowadził
żonę do Styles. Podejrzewałem jednak, że rad by skłonić macochę do
zapewnienia mu większych dochodów, dzięki czemu mógłby założyć
własny dom. Nic z tego! Stara pani Cavendish lubiła decydować sama i
uważała, że wszyscy winni ulegać jej woli, a w każdym razie mocno
ściskała sakiewkę.
John spostrzegł, że zaskoczyła mnie wiadomość o ponownym
małżeństwie jego matki. Uśmiechnął się niewesoło.
- Taki łajdaczyna małego kalibru! - burknął gniewnie. - Rozumiesz,
Hastings, jak to nam wszystkim skomplikowało życie. A jeżeli chodzi o
Evie... Pamiętasz Evie, prawda?
- Nie pamiętam.
- Widocznie pojawiła się później. To dama do towarzystwa mamy, jej
totumfacka, powiernica. Poczciwa, zacna Evie! Ani ładna, ani młoda, ale
prawdziwy skarb w domu.
- Chciałeś mi coś powiedzieć... - wtrąciłem dyskretnie.
- Aha. O tym facecie. Wziął się nie wiedzieć skąd, pozorem, że jest
kuzynem czy czymś tam Evie, chociaż ona niechętnie przyznaje się do
pokrewieństwa. Istny cudak! Ma czarną brodę i bez względu na pogodę
chodzi w lakierkach. Ale mamie przypadł do serca. Z miejsca przyjęła go
na sekretarza. Wiesz, matka ma zawsze na głowie setki towarzystw
dobroczynnych.
- Wiem.
- Widzisz, wojna zmieniła setki w tysiące. Facet był istotnie przydatny.
Ale wyobrażasz sobie nasze miny, kiedy przed trzema miesiącami mama
oznajmiła o swoich zaręczynach z Alfredem. Jest od niej młodszy o dobre
dwadzieścia lat! Rozumiesz? To łowca posagów pierwszej wody! Co było
robić? Mama jest panią własnej woli, więc ślub się odbył.
- Trudną macie sytuację - wtrąciłem.
- Trudną?! - obruszył się John. - Raczej niemożliwą!
W trzy dni później wysiadłem z pociągu na małej, zagubionej stacyjce
Styles, która bez widocznej racji tkwi samotnie pośród zielonych pól i
labiryntu wiejskich dróżek. John Cavendish czekał na peronie i zaraz
poprowadził mnie do samochodu.
- Mam jeszcze trochę benzyny - powiedział. - Zawdzięczam ją głównie
społecznej pracy mamy.
Osadę Styles dzieliły od przystanku dwie mile, a Styles Court, siedziba
Cavendishów, leżała jeszcze o milę dalej. Był spokojny, ciepły dzień na
początku lipca. Pośród rozległych równin Essexu, drzemiących w blasku
południowego słońca, nie chciało się wierzyć, że niezbyt daleko wielka,
okrutna wojna sunie wytkniętym szlakiem. Odnosiłem wrażenie, że
zabłądziłem nagle do innego świata. Kiedy skręciliśmy ku bramie Styles
Court, John powiedział:
- Pewnie wyda ci się tutaj diabelnie cicho i spokojnie.
- Mój drogi! Niczego bardziej nie pragnę - zawołałem.
- Ha, można urządzić się u nas przyjemnie i beztrosko. Dwa razy
tygodniowo odbywam ćwiczenia z ochotnikami. Trochę gospodaruję. Moja
żona zaciągnęła się do Pomocniczej Służby Rolnej. Co dzień wstaje o
piątej rano. Doi krowy i haruje do południa. Ogólnie biorąc, życie byłoby
znośne, gdyby nie ten przeklęty Alfred Inglethorp.
Zahamował gwałtownie, spojrzał na zegarek.
- Myślałem, że zdążymy wstąpić po Cyntię. Ale nie. Na pewno
wyjechała już ze szpitala.
- Kto to jest Cyntia? Twoja żona?
- Nie. Protegowana mamy. Córka jej koleżanki szkolnej, która wydała
się za jakiegoś adwokacinę spod ciemnej gwiazdy. Ojciec zbankrutował i
gdzieś przepadł, matka umarła. Dziewczyna została sierotą bez pensa.
Moja matka przyszła jej z pomocą i Cyntia mieszka u nas od dwu lat.
Pracuje w Szpitalu Czerwonego Krzyża w Tadminster, siedem mil stąd.
Zajechaliśmy przed piękny stary dom. Kobieta w spódnicy z grubego
tweedu, pochylona dotąd nad grządką kwiatów, wyprostowała się na nasz
widok.
- Dzień dobry, Evie! - zawołał John. - Oto nasz ranny bohater. Pan
Hastings, panna Howard - dokończył prezentacji.
Poczułem mocny, prawie bolesny uścisk dłoni i przede wszystkim
spostrzegłem niebieskie oczy - bardzo jasne na tle ogorzałej twarzy. Panna
Howard była osobą mniej więc czterdziestoletnią, o miłej
powierzchowności i głębokim, stentorowym głosie, niemal męskim w
najniższych rejestrach. Krzepkiej budowie jej ciała odpowiadały stosownie
duże stopy obute w solidne trzewiki. Wkrótce miałem sposobność
zauważyć, że rozmowę zwykła prowadzić w telegraficzny stylu.
- Chwasty jak choroba. Nie daję rady. Proszę uważać. Mogę zapędzić
pana do roboty.
- Z całą przyjemnością będę służył pomocą - odpowiedziałem uprzejmie.
- Nic z tego. Obiecanki cacanki. Już ja się na tym znam.
- Weredyczka z ciebie, Evie - roześmiał się John. - Gdzie dziś herbata?
W domu czy na świeżym powietrzu?
- Na dworze. Za ładny dzień, żeby się dusić w domu.
- Chodźmy. Starczy na dziś dłubaniny. Ogrodniczka zarobiła dniówkę.
Chodźmy. Musisz się pokrzepić.
- Niech będzie! - panna Howard ściągnęła brezentowe rękawice. - Co
racja, to racja. Spiesząc za nią przeszliśmy na tyły domu, gdzie pod
rozłożystym, starym platanem nakryto stół do podwieczorku. Na nasz
widok z wiklinowego fotela wstała młoda kobieta i postąpiła kilka kroków.
- Moja żona, Hastings - szepnął John.
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z Mary Cavendish. Wysoka,
smukła postać zarysowana na tle jasnego nieba; utajony ogień, który
znajduje wyraz tylko w tych cudownych piwnych oczach - niezwykłych i
tak bardzo różnych od oczu kobiecych, jakie dotąd widywałem. Bezmierny
spokój Mary Cavendish był mimo wszystko wyrazem szaleńczego,
nieposkromionego ducha uwięzionego w doskonale ukształtowanym
cywilizowanym ciele. Wszystko to wryło się głęboko w moją pamięć i
pozostanie tam utrwalone na zawsze.
Usłyszałem kilka miłych słów powitania, wypowiedzianych niskim,
dźwięcznym głosem, i zapadłem w wiklinowy fotel z uczuciem głębokiego
zadowolenia, że skorzystałem z zaprosin Johna. Pani Cavendish podała mi
herbatę, a początek zdawkowej rozmowy potwierdził moje pierwsze
wrażenie, że to kobieta naprawdę fascynująca. Pilny słuchacz stanowi
zawsze czynnik pobudzający, więc udało mi się opowiedzieć o paru
wydarzeniach z Domu Ozdrowieńców w sposób żartobliwy, który, jak
pochlebiam sobie, szczerze ubawił młodą panią domu. John to oczywiście
zacny przyjaciel, lecz człowiek, któremu trudno przypisać błyskotliwe
zalety towarzyskie.
W pewnym momencie za uchylonymi oszklonymi drzwiami tarasu
rozbrzmiał dobrze znajomy głos.
- Ty, Alfredzie, napiszesz do księżniczki zaraz po podwieczorku,
dobrze? Ja wystosuję list do lady Tadminster w sprawie otwarcia
kiermaszu w drugim dniu. A może lepiej zaczekać na odpowiedź
księżniczki? W razie odmowy lady Tadminster wystąpi pierwszego dnia, a
pani Grosbie drugiego. Starej księżnie można pozostawić uroczystość w
szkole. Jak sądzisz?
Męski głos odpowiedział coś niedosłyszalnie i pani Inglethorp nagle
podjęła znów głośniej:
- Oczywiście. Zdążysz, mój drogi, po herbacie. Jak ty o wszystkim
pamiętasz, najdroższy Alfredzie!
Drzwi na taras otwarły się szerzej i na trawnik weszła przystojna,
siwowłosa dama w podeszłym wieku i o bardzo stanowczym wyrazie
twarzy. Za nią pojawił się mężczyzna, którego postawa i ruchy świadczyły
o pełnej szacunku serdeczności.
Pani Inglethorp powitała mnie wylewnie.
- Jakże mi miło zobaczyć cię po tylu latach. To pan Hastings kochany
Alfredzie. Mój mąż.
Z nie tajoną ciekawością spojrzałem na „kochanego Alfreda” Bez
wątpienia stanowił tutaj dysonans. Nie zdziwiła mnie odraza Johna do jego
brody - jednej z najdłuższych i najczarniejszych, jakie miałem okazję
widzieć w życiu. Jegomość nosił okulary w złotej oprawie i miał twarz o
zdumiewająco biernym wyrazie. Przyszło mi na myśl, że wyglądałby
naturalnie na scenie i że w realnym życiu zdaje się dziwnie nie na miejscu.
Głos miał niski, pełen namaszczenia, a dłoń, którą poczułem w swojej ręce,
sprawiała wrażenia drewnianej.
- Miło mi pana poznać - powiedział i zwrócił się do żony. - Ta poduszka,
najdroższa Emilio, jest chyba trochę wilgotna.
„Najdroższa Emilia” rozpromieniła się i tkliwie spoglądała na męża, gdy
ów zmieniał poduszkę na fotelu, nie szczędząc oznak daleko posuniętej
troski. Co za szczególne zadurzenie u kobiety tak trzeźwej i rozumnej!
Obecność pana Inglethorpa narzuciła towarzystwu niejakie skrępowanie
i nastrój tłumionej niechęci. Widoczne to było zwłaszcza u panny Howard,
która nie próbowała nawet maskować uczuć. Jednakże starsza dama
zdawała się nie dostrzegać nic osobliwego. Nie straciła na wymowności w
ciągu wielu minionych lat, toteż swobodnie podtrzymywała konwersację,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]